Zatłoczony autobus, taka szklana pułapka, większość pasażerów patrzy tępo przed siebie lub wygląda straconego czasu, który gdzieś wyszedł i nie powrócił. – Mamo, mamooo. – Tak córeczko? – Wiesz, nauczyłam się już tego kominiarza. – Tak? – (recytuje) Idzie kominiarz po drabinie, fiku miku… fiku miku… – I co było dalej, córeczko? – No chwila… Atmosfera wokół robi się nagle zgoła odmienna: dziewoje odrywają się od swych pięknych twarzy odbitych w szybach, studenci porzucają bryki i ściągi, pilny licealista zamyka „Lalkę”, a anteny moherowych beretów nastawiają się na odbiór płynących wersów. – Idzie kominiarz po drabinie, fiku miku… fiku miku i… i… zrobił siku, nooo, to proste mamo.
Czasem wydaje się nam, że wiemy, co powiedzieć, jak się zachować, ale równie dobrze to może być droga donikąd. Świąteczna gorączka mąci w głowach, a niektóre prezenty odmawiają posłuszeństwa. – Wstąpimy jeszcze do sklepu po parasol. – A po co – odzywa się głos córki – ten babci? – Tak. (chwila ciszy) – A co ty się martwisz, tato, aniołek go naprawi, to jego robota. – Ale… aniołek jest chory. – E tam, opowiadasz, aniołki śpiewają la la la i wcale nie chorują.
Tekst: Łukasz Jarecki
Więcej wpisów w Zeszycie rozterek:
http://zeszytrozterek.blogspot.com