Dawno temu, blisko zamku, w mieście zwanym Kraków,
smok ogromny mieszkał w jamie i porywał nieboraków.
Skrzydła miał jak statku żagle, ogon długi, w pysku ognie,
wzrok posępny, a ze strachu ludziom wszystkim drżały spodnie.
Smok porywał, co się dało: raz owieczkę, raz baranka,
w pysku niósł je do swej jamy i spożywał aż do ranka.
Tak owieczki się skończyły. Ani jedna nie została.
Smok był głodny, więc chciał teraz pożreć kęs ludzkiego ciała.
Ponoć porwał raz dziewicę (tak mówili ludzie wokół),
ale dziewka była sprytna i uciekła mu o zmroku.
Sprawa była już tragiczna. Smok ludojad to nie żarty!
Lecz na szczęście mieszkał w mieście Jaśko, co miał nos zadarty.
Szewczyk z niego był wspaniały, bystry, szybki, pomysłowy.
Wszystkim pannom się podobał, odwracały za nim głowy.
Romantyczny był ogromnie. Często w gaju pisał wiersze.
I cieszyły się panienki, gdy im czytał rymy pierwsze.
Jaśko raz posmutniał wielce. Smok mu spędzał sny spokojne.
I pomyślał: nie dam rady wyjść do smoka sam na wojnę.
Podchodzili zgładzić smoka i rycerze w ciężkiej zbroi.
Wszystkich smok pokonał szybko. Nawet król się smoka boi.
Wyszedł król za mury miasta, z siwej głowy zdjął koronę.
Krzyknął: – Ten, kto smoka zgładzi ma córeczkę mą za żonę!
Dodatkowo odważnego chcę nagrodzić należycie
i pół zamku oddam, złota, i niech ma dostatnie życie!
Szewczyk myślał długo w gaju, propozycja była cudna.
Lecz wizja zabicia smoka wydawała mu się złudna.
Co ja zrobię? – myślał Jaśko – Mam igiełki i dratewki,
jak mam użyć mojej pracy, by smok nam oszczędził dziewki?
Myślał szewczyk dzionki całe, w pracy myślał, myślał w domu.
Aż wymyślił. Brawo Jaśko! Nie mów o tym nic nikomu!
Miała jego mała siostra futerkową zabaweczkę.
Już zniszczona była wielce. Wyglądała na owieczkę.
Szewczyk zabrał ją ze strychu, dawno dzieciom nie służyła.
A do tego beczkę siarki, która też na strychu była.
Stare krzesło tam odnalazł, nogi mu odrąbał z drewna.
Pomysł szewczyk miał wspaniały. Marzyła mu się królewna.
Zabrał wszystko to do gaju, siadł po drzewem starym w cieniu
i zaszywał siarkę w owcy siedząc na płaskim kamieniu.
A na koniec, by zabawka wyglądała niczym żywa,
Jaśko nogi, te od krzesła, do maskotki swej przyszywa.
I gotowe! – krzyknął szewczyk – Jest owieczka jak pułapka!
Jutro rankiem, tuż przed jamą, stanie na drewnianych łapkach!
Jak pomyślał, tak też zrobił. Rankiem, gdy słoneczko wstało,
ruszył Jaśko w stronę groty, chociaż strachu czuł niemało.
Sztuczną owcę niósł pod pachą, a najcięższa w niej ta siarka.
Smoka zgładzić chce nasz szewczyk, bo przebrała już się miarka.
Dotarł szewczyk blisko groty, cicho klęknął na kolanko.
Chrapie bestia jak parowóz, pewnie śni jej się śniadanko.
Jaśko swą pułapkę stawia blisko koło smoka pyska.
No gadzino! Koniec żartów! Kara już dla ciebie bliska.
I maskotka pełna siarki stoi niby skubiąc trawkę.
Nogi ma drewniane, z krzesła, z boku szewczyk użył dratwę.
Tam, gdzie kamień koło jamy, Jaśko chciał przykucnąć skrycie.
Nie pokaże się smokowi, bo Jaśkowi miłe życie.
Kucnął, lecz nie zauważył, że tam oset rósł dorodnie.
Auć! – zapiszczał Jaśko cienko, bo mu oset wbił się w spodnie.
Smok się zbudził, poprzeciągał, ziewnął ogniem – to mu wyszło!
Spojrzał dziwiąc się niezmiernie: – Dziś jedzonko samo przyszło?!?
Wszyscy ludzie jednak wiedzą, że smok nie jest od myślenia.
Chrapnął tylko smok nozdrzami i się zabrał do jedzenia.
Połknął owcę jednym haustem. Wcale mu nie uciekała.
Oczy wyszły mu czerwone. Co ta owca w sobie miała?!?
Rety jak go pali w środku! Szewczyk rączki już zaciera.
Nikt smokowi nie pomoże! Zginie dziś z rąk bohatera!
Smok się miota, ogniem zionie, bije skrzydłem, wymiotuje,
ale siarka rozpuszczona już w brzuszysku mu buzuje.
Zgłupiał gad jak nigdy przedtem, gdzieś odwaga z niego prysła.
Ruszył pędem tupiąc głośno tam, gdzie płynie rzeka Wisła.
Pić się chciało mu ogromnie, wsadził łeb w błękitne fale.
Pił tę wodę jak szalony. Rybki się nie bały wcale.
Stał nad brzegiem, pił i wzdychał, wypił już tej wody z galon.
Potem spojrzał na swe ciało: napęczniały był jak balon.
Ojojoj, jaki wielki wstyd! – miauknęła poczwara –
– byłem takim groźnym smokiem, a wyglądam jak ofiara.
Siarkę woda wypłukała, lecz smok w smutku pogrążony
wie, że z tym beczkowym ciałem już nie znajdzie smoczej żony.
Uciekł hen w dalekie strony, nikt już o nim nie pamięta.
Szewczyk poszedł wnet do króla, chociaż on nie chwalipięta.
Córka króla, przeurocza, na szewczyka spoglądała.
Oj podobał jej się dawno, choć za biedny, by go chciała.
Teraz, z połową królestwa mąż z szewczyka dobry będzie.
Jednak jego pomysłowość chwalić trzeba w pierwszym rzędzie.
Jaka z bajki jest nauka? Może ktoś z was powie?
Nie siła pomaga w kłopotach, lecz dobre pomysły w głowie!
Tekst zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autora (Rozalinda).