Kotek

Kotek
Dawno, dawno temu żyła księżniczka Joanna. Jej ojciec był dobrym człowiekiem i sprawiedliwym władcą. Niestety, wkrótce po urodzeniu córeczki jego żona zmarła. Książę był bardzo załamany stratą ukochanej osoby. Dotąd żona wspierała go, a teraz nagle został sam. Ale sprawy księstwa musiały biec dalej, nie mógł więc pozwolić sobie na słabość. Pracował wytrwale, poświęcając córeczce każdą wolną chwilę, choć nie miał ich zbyt wiele. Dziewczynka wychowywała się wśród piastunek. Książę widywał ją wieczorami, gdy po wypełnieniu swoich obowiązków mógł wreszcie odpocząć. Zdarzało się, że nie było go tygodniami, gdy wyjeżdżał w ważnych sprawach.

Po kilku latach takiego życia książę ponownie się ożenił. Ale długa samotność i ciężka praca wyczerpały jego siły. Pracował jak dotychczas, lecz władza zaczęła mu się wymykać z rąk. Nowa księżna zaprowadziła na dworze surowe porządki. Nie upłynęło wiele czasu, a ona decydowała o wszystkim, spychając księcia do roli podrzędnego pomocnika.
Joasia dorastała. Książę, odsunięty od rządzenia, miał teraz dla niej więcej czasu. Często siadywali oboje przy kominku, a ojciec opowiadał księżniczce baśnie. Lubili też spacery wśród łagodnych wzgórz otaczających zamek. Podpatrywali życie zwierząt i roślin, zachwycali się szemraniem wody w strumyku, zachodami słońca, kolorami nieba. Spytała kiedyś o księżną. Ojciec posmutniał:
– Widzisz, córeczko, księżna pani ma dużo obowiązków związanych z rządzeniem. Kiedyś było inaczej…
Popłynęła opowieść o ukochanej żonie, mamie Joasi. Kończąc, książę rzekł:
– Stare wierzenia mówią, że ci, których kochaliśmy i którzy odeszli, żyją gdzieś w innym świecie i kiedyś będziemy mogli ich spotkać. Wtedy poznasz swoją mamę i znowu wszyscy będziemy razem.
– Dobrze, tatusiu. – Dziewczynka przytuliła się do niego, a ojciec głaskał ją po włosach.
Idylla nie trwała długo. Zła księżna zauważyła pogłębiającą się więź między małą księżniczką a ojcem i postanowiła położyć temu kres. Pewnego dnia zdecydowała, że zabierze Joannę na łowy. O świcie wzięła dziewczynkę na konia i ruszyła w drogę. Po długiej jeździe zatrzymały się w ciemnym lesie.
– A teraz schodź z konia, tylko szybko! – zakomenderowała księżna.
Kiedy Joasia znalazła się na ziemi, macocha zaśmiała się szyderczo:
– Czy myślisz, że będę tolerowała na dworze i ciebie, i tego niedorajdę twojego ojca? Jeśli chcesz, żebym go zostawiła w spokoju, musisz odejść. Gdybym kiedyś zobaczyła cię blisko zamku, zabiję was oboje. A teraz precz!
Świsnął bat, dziewczynka poczuła na policzku piekący ból. Zamknęła oczy, zacisnęła kurczowo piąstki. Usłyszała jeszcze stukot kopyt i zapadła cisza.
Przez cały dzień Joasia błąkała się po lesie. Była oszołomiona i przerażona, Gdy zaczął zapadać mrok, zmęczona usiadła pod drzewem. Wtem przed jej oczami pojawił się błyszczący punkcik.
– Świetlik! Jak się masz, malutki? Co tu robisz sam w lesie?
Jasna iskierka odleciała kilka metrów dalej, zawisając w powietrzu. Joasia wstała, podeszła bliżej do świetlika. Zatoczył wokół niej koło, a następnie powoli popłynął w powietrzu, cały czas na wysokości oczu księżniczki. Odruchowo ruszyła za nim. Po pewnym czasie wyszła spomiędzy drzew. Na niebie widniała jeszcze poświata odchodzącego dnia. W jej szarzejącym blasku dziewczynka dostrzegła chatę.
– Dziękuję ci, płomyczku! – zawołała i ruszyła w stronę chaty.
Mieszkało tam dwoje starszych ludzi, którzy przygarnęli Joannę. Zaopiekowali się nią troskliwie. Była im za to wdzięczna i tak jak mogła, pomagała im w gospodarstwie. Nauczyła się uprawiać ogródek, wychodziła paść stadko gęsi, znosiła chrust z lasu, pomagała w kuchni. Dobrze im się żyło razem. Starsi państwo próbowali dowiedzieć się czegoś o dziewczynce. Ale ona milczała. Bała się macochy. Nie mogę nic o sobie powiedzieć. Macocha z pewnością zemściłaby się na tatusiu – myślała.
Mijał czas. Joanna była już dużą panną. Aż kiedyś staruszkowie umarli, jedno zaraz po drugim. Do ich domu wprowadzili się krewni i dziewczyna musiała iść w świat. Po kilku dniach tułaczki znalazła pracę w młynie. Ale odtąd było jej bardzo trudno. Młynarz był człowiekiem bezwzględnym i chciwym. Joanna pracowała ciężko, nie miała wcale czasu dla siebie. I tylko z rzadka, gdy młynarz wyjeżdżał na targ z workami mąki i kaszy, siadywała na ziemi, wpatrując się w wodę wypływającą spod młyńskiego koła. Wspominała wtedy tatę, przypominała sobie baśnie, ich długie spacery i rozmowy. W tych chwilach wytchnienia wsłuchiwała się w głosy ptaków, zaprzyjaźniła się też z wiewiórką, której dawała czasem skórki chleba, uzbierane z posiłków.
Pewnego dnia zauważyła płynącą z nurtem rzeczki kłodę drewna, która powoli zbliżała się do młyna. Siedział na niej kotek. Joanna w lot pojęła sytuację. Rzuciła się w toń i w chwili, gdy kłoda dopływała do młyńskiego koła, chwyciła kotka i przycisnęła mocno do piersi. Z trudem wydostała się z głębokiej wody. Ociekając wodą, wyszła na brzeg, tuląc przestraszone zwierzątko. W tej samej chwili usłyszała turkot wozu. Młynarz wraca! Nie może mnie tak zobaczyć.
Pobiegła do swojej małej izdebki, położyła kotka na podłodze, pogłaskała go i powiedziała:
– Poczekasz na mnie tutaj? Muszę teraz iść, ale wieczorem przyjdę do ciebie. Przyniosę ci coś do jedzenia.
Zbiegła szybko po schodach i w chwili, gdy młynarz wysiadał z wozu, wyszła przed młyn.
– A co ty taka przemoczona? – spytał ze złością. Poczuła jego przenikliwe spojrzenie.
– Belka wpływała pod koło. Weszłam do wody, żeby ją wyciągnąć.
– Hm – mruknął. – No dobra, weźmiesz się do roboty, to wyschniesz. Trzeba pozdejmować rzeczy z wozu.
Pobiegła.
Przez następne kilka dni Joanna troskliwie opiekowała się kotkiem. Przynosiła mu jedzenie, odejmując sobie od ust. Tuliła go, szepcząc:
– Ach, jak ciężko samemu. Nie wiem, skąd przybyłeś, ale cieszę się, że jesteś.
Kotek mruczał melodyjnie, a z wyrazu jego ślepków wyczuwała, że chce jej przekazać jakąś wiadomość.
Pewnego wieczora, zajęta rozmową z kotkiem, nie zauważyła, kiedy
w drzwiach stanął młynarz. Rozejrzał się po izdebce i wrzasnął:
– A co to znowu za znajduch?
– To… kotek – wyszeptała zalękniona.
– Nie dość, że utrzymuję jednego próżniaka, to jeszcze sprowadzasz mi tu jakieś paskudztwo? Dawaj go natychmiast! Takie znajdy się topi.
Wyciągnął ku niej swoje łapska.
– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Nie pozwolę go skrzywdzić!
Trzymała kotka mocno w objęciach, a z jej oczu spłynęły na futerko zwierzątka gorące łzy.
Nagle zobaczyła jasny błysk! Zamiast kotka obejmowała młodzieńca. Patrzył na nią tkliwie. Oczy jego błyszczały od łez.
Wkrótce, śmiejąc się i płacząc, opowiadali wzajemnie swoje dzieje. Karol był księciem z sąsiedniego kraju, zamienionym przez podstępną wiedźmę w zwierzątko. Poznawszy historię Joanny, zapłonął gniewem.
– Joanno! Jeśli mi pozwolisz, zrobię z tym porządek. A teraz proszę cię, abyś pojechała ze mną do mojego zamku. Pragnę cię przedstawić rodzicom. Czy zechcesz zostać moją żoną?
Przyklęknął na jedno kolano i wzniósł twarz, patrząc w jej oczy.
– Tak – odparła cicho księżniczka, rumieniąc się.
Para narzeczonych wraz z książęcym orszakiem przybyła na zamek Joanny. Zła macocha okazała się wiedźmą, która zaczarowała księcia Karola. Przepełniony szczęściem z powodu odnalezienia się córki, książę odzyskał dawne siły. Macocha została zesłana do pracy we młynie. Odtąd razem z okrutnym młynarzem mieli służyć księstwu do końca swoich dni.
Wkrótce odbył się ślub Joanny i Karola. A niedługo potem oba księstwa połączyły się ze sobą.

 

Robert Karwat
http://robert-karwat.blog.onet.pl/

 

 

 

 

 

 

Posłuchaj bajki, którą czyta #TataMariusz: 

Zapisz się na cotygodniowy newsletter z wydarzeniami w Twoim mieście i odbierz eBook za darmo! wybierz eBook dla siebie