Mimo wszystko postanowiłam nie izolować dzieci od telewizora. Zaczęłam od bajki o Teletubisiach, które dostaliśmy w spadku po starszym Jaśku. Maluchy, wówczas chyba 2 letnie, bardzo polubiły ten film i chętnie go ogladały. Już wtedy wiedziałam, że według wielu ekspertów od wychowania 2 lata to zbyt wcześnie na telewizję. Czasami nawet zastanawiałam się czy dobrze robię pozwalając im na taką rozrywkę. Kiedy byłam w gorszym nastroju pojawiało się nawet poczucie winy. Jednak nie na tyle silne żeby zaprzestać pewnego procederu, do którego muszę się tutaj przyznać. Otóż, po wszystkich spacerkach, zakupkach, kupkach, układankach, rysowankach, w okolicach godziny szesnastej, zaczynałam odczuwać wielką i niepohamowaną potrzebę drzemki. Mówiąc wprost padałam na twarz. Nie byłam w stanie mysleć o czymkolwiek innym. Moje ciało jak gdyby odbierało impulsy mózgu i jak zaczarowane samo układało sie w pozycji leżącej, bez wzgledu na miejsce, w którym sie znajdowałam. Niestety, kiedy tylko kładłam się albo brałam do ręki jakąś lekturę, maluchy niczym psy tropiące przybiegały do mnie i koniecznie chciały mi towarzyszyć. A ja miałam ochotę na chwilkę spokoju bez bliskich kontaktów z kimkolwiek. W końcu znalazłam sposób: uruchamiałam funkcję PLAY naszego przedpotopowego odtwarzacza i z kolorowej norki wyskakiwały Teletubisie, które przez jakieś 30 minut przejmowały opiekę nad moimi skarbami. Ja zaś oddawałam się w opiekę Morfeuszowi.
Seans z Tubisiami stał się zbędny kiedy maluchy zrozumiały że matka to nie maszyna i jeśli nie znajdzie w ciągu dnia chwili dla siebie to, co prawda, nie przegrzeje się, ale potrafi stać się bardzo niemiła. Ponieważ jednak metoda była skuteczna w okresie wczesno-przedszkolnym posiłkowałam się porannym seansem z podróżnikiem Felixem. Każdego ranka perspektywa obejrzenia kolejnego odcinaka skutecznie przyspieszała poranne zmagania z ubieraniem rajstopek, bluzeczek i innych cudów.
Bez Felixa było tak:
– Nie chcię tych lajstopek. Buuuuu! – rozległ się chóralny płacz.
– Wczoraj wybrałeś właśnie te.- przekonywałam.
– Buuuu, nie chcię!
A z Felixem tak:
– Nie chcię tych lajstopek. Buuuuuu!
-Jeśli teraz będziemy szukać innych nie wystarczy czasu na bajkę.
I tutaj następowało szybkie osuszanie łez, a po chwili lajstopki, te czy inne, miały już niewielkie znaczenie.
Maluchy dorastały. Wkrótce zapomniały o porannym seansie. Jednak coraz częściej prosiły o właczenie bajki. Nie dość, że zaczęły domagać się włączenia telewizora, chciały oglądać dłużej, a po jego wyłączeniu wrzeszczały obrzucając mnie obelżywymi spojrzeniami. W pewnym momencie odniosłam wrażenie, że wyrosną z nich mumie telewizyjne…
Mijały kolejne lata odmierzane buntem czterolatka, pięciolatka, sześciolatka. Dzieci stały się prawdziwymi ekspertami w sprawach repertuaru telewizyjnego. Jedyną rzeczą jaka mi wtedy pozostała było trwanie przy swoim buncie: określony czas i określony repertuar. Nie wychodziliśmy poza Mini Mini.
Mimo, że obecnie maluchy ( juz słyszę ich oburzenie: Maluchy! Phi!) przechodzą okres buntu ośmiolatków, wciąż nie wyszliśmy poza Mini Mini. Jakim cudem?
Otóż, o ile dobrze pamiętam, gdzieś na półmetku buntu sześciolatka, w wyniku nieopłaconego rachunku operator telewizji kablowej odciął nam dostęp do usług. I telewizji nie było. Zawiedzione maluchy nie śmiały nawet protestować, choc co jakiś czas padało jednak pytanie:
– Mamo, zapłaciłaś?
– Nie kochani, nie zapłaciłam.
-Mamo, czy my jesteśmy biedni i nie będziemy teraz mieli telewizji?
– Nie jesteśmy biedni, ale być może nie stać nas na kablówkę skoro jednak wciąż nie jest zapłacona. Jak myślicie?
– Mamo! To my jednak jesteśmy biedni.
Od tamtego momentu minęły 2 lata. Opłacam rachunek w miarę regularnie chociaż, zastanawiam się jaki to ma sens. Dzieciaki latem nawet nie pamiętają że w domu jest telewizor. Zimą od czasu do czasu przypomną sobie, że jest takie zajęcie jak oglądanie filmu. W czasie choroby nie oglądają TV i nie korzystają z komputera (to taki matczyny wybieg, żeby nie uatrakcyjniać chorowania wykluczamy słodycze, tv i komputer – polecam, jest bardzo skuteczny).
Zabieram dzieci z sieci
Kurs dla rodziców cyfrowych dzieci
Nauka zdalna spowodowała, że twoje dziecko nie odchodzi od komputera nawet w wolnym czasie? Czujesz się bezsilny jako rodzic? Nie wiesz, gdzie wytyczyć granice i jak je egzekwować? Chciałbyś nawiązać z dzieckiem konstruktywny dialog na temat używania mediów elektronicznych?
Ten kurs jest właśnie dla ciebie!
Telewizor jest. Stoi sobie spokojnie i pewnie czuje się mocno zaniedbany. Zimą dopiero po miesiącu zorientowaliśmy się że z telewizją coś nie tak. Tym razem nie był to problem rachunku, lecz zalegającego śniegu na antenie. Tak myślę, ponieważ problem zniknął, kiedy śnieg stopniał.
– Mamooo.
– Tak?
– Co robisz? O czym piszesz? Przeczytasz?
Przeczytałam.
– Mamo, ale czy to znaczy, że dalej możemy oglądać tylko Mini Mini?
– Nie tylko. A co byś jeszcze chciała?
-No Cartoon Network i inne. Mama! Przemocy ja nigdy nie oglądam! Przysięgam! Jak jest przemoc to zamykam oczy. No zaufaj mi. No, to napisz tam, że możemy już oglądać. Tylko pamiętaj, że to się pisze przez „C” i dwa „o” i nie pisz o nas „skarby”, ok?
– Ale wy jesteście moimi skarbami. Córeczko, a gdzie jest ta przemoc?
– Noooo… u dziadka …… jak nam czasem włączy… no wiesz, on się nie zna… i włączanno, to czego ty nam nie pozwalasz ogladać.
– Nie, nadal nie chcę żebyście oglądali! Ja nie mam ani czasu, ani specjalnej ochoty na śledzenie repertuaru telewizyjnego. Nie wiem, które z filmów możesz tam obejrzeć, a których nie powinnaś oglądać. A z dziadkiem porozmawiam przy najbliższej okazji. – skwitowałm lekko ściągając brwi, co miało oznaczać, ze nie zartuję.
– Szkoda…. Jesteś najgorszą mamą na świecie!
– Wiem, ale też jedyną, którą masz. –
– Jak już się wyprowadzę z domu, będę oglądała telewizję cały czas! I nikt mi tego nie zabroni!
– Dobry pomysł kochanie.
– Mamo, to obciach oglądać Mini Mini!
– I włąsnie dlatego nie ogladasz telewizji?
– Oj, mamo. Nie wiem jak z Toba rozmawiać. Eeee tam, biorę rower i idę do bazy.
– O! a ten jeszcze lepszy!