Ulewa mijała. Zaczął padać drobny deszcz. Puk, puk pukał w szybę. Raz jedna kropla skakała, raz druga podskakiwała i kucała na szybie. Potem łapała się śliskiej szyby. Machała, machała nóżkami, próbując utrzymać się na powierzchni. Na koniec jednak spadała bach, bach. Ześlizgiwała się na ramę okienną i przytulała się do innych kropel.
Wiatr wywijał piruety. Wiercił w powietrzu koła i spirale. Gonił krople deszczu. Raz po raz zmieniał kierunek. Wiał, że ho, ho. Ciągle pocił się i moczył. Stefanek namalował na szybie spirale i koła, które kreślił w powietrzu wiatr. Ależ on ruchliwy. Jak dmucha i chucha. Jak skacze, wiruje i tańczy.
Bezlistne drzewa jabłoni myły swe gałęzie w deszczu. Błyszczały jak posrebrzane. Takie teraz czyste i lśniące. „Mamy czas, by odpocząć do wiosny” – szumiały. Wszystkie krzaki i krzaczki płukały się w wodzie, uginały zmoknięte. Stefanek patrzył na nie przez okno i przechylał główkę jak one: w różne strony, raz mocniej raz słabiej.
Deszczowy ogród, odgrodzony od domu szybami okien przykrywało granatowe niebo. Jak ciężka kołderka otulało je od góry. Wciskało się w każdą szczelinę, między gałęzie drzew, w szpary między sztachetami, pod ławkę przed płotem. Stefanek lubił taki kolor. Miał takie spodenki i bluzę, nawet koszulki i buciki. Wszystko granatowe jak zimowe, deszczowe niebo, owiane wiatrem, zwichrzone jak puszysta kołdra, miękkie jak miś Patyś. Nocą granatowa kołderka stawała się prawie czarna. Brakowało na niej tylko gwiazd, ale przecież one nie świecą, gdy pada.
Stefanek lubił deszcz. Patrzył przez okno i myślał. Stuk, puk, stuk, puk – pukał deszcz. Chciał odwiedzić Stefanka i wejść. „Nie, nie, deszczyku” – kiwał palcem chłopiec. „Ty mieszkasz razem z wiatrem na podwórku. Bez ciebie będzie mu smutno. Pa, pa”
Celina Zubrycka