Ciepły majowy dzień powoli się kończył. Jeszcze chwila, a zacznie się ściemniać. Czas do łóżek. Trzeba odpocząć. Jutro będzie nowy dzień. Tak samo ładny i ciepły, i ciekawy.
Błękitna i mięciutka pierzynka otulała pyzatą buzię ziewającego słoneczka; niebieściutka, a w środku pulsująca czerwienią, fioletem i złotem. Gorąco i miło, cieplutko i spokojnie zamykały się oczy. Kawałki obłoków przyklejały się do zmęczonych powiek, który mrugały: raz jedna, raz druga, raz jedna, raz druga; co chwila coraz wolniej i wolniej. Puchowa pierzynka przykrywała do snu. Czas spać. Czas spać.
Pojedyncze promienie wymykały się obłoczkom. Podskakiwały i machały jak rączkami. Jeszcze to i to, a może to. Zachodzące słoneczko łapało coś ciekawego. A to listek na drzewie, a to wodę w stawie, a to kwiat zamykający na noc kielich.
Cieplutko, cieplutko, mięciutko, mięciutko. Cicho i spokojnie. Dzyń, dzyń – dzwonił malutki kwiatek. Cyt, cyt – cykały gdzieś świerszcze pod listkiem.
Mgła wieczorna okrywała wiosenną łąkę. Spadała coraz niżej i niżej. Tylko gałązki młodych jaśminów rwały ją tuż nad ziemią.
– Nie chcemy, nie chcemy, będziemy jeszcze się bawić, bawić – szeptały.
Wielka i rozłożysta akacja kiwała na nimi konarami.
– Oj, nie, nie, już czas spać. Cicho, bo trzeba spać, spać – pouczała.
Słoneczko tymczasem coraz rzadziej rzucało promieniami. Mięciutka poduszeczka i pierzynka zasłaniały już prawie całe niebo. Gorące kolory bladły i chowały się za chmury.
Plum, plum, plam odpływał jakiś mały cudak ze stawu. Jedno koło na wodzie, drugie koło, trzecie koło. Obręcze rosły i falowały. Łączyły się z tymi znad brzegu. Lekko faluje woda i w górę, i w dół. Jeszcze trochę w górę, potem w bok, i w lewo, i w prawo. Aaaa, bu ju, buj, aaaa.
Sza, cisza, ćwir, ćwir.
– Cicho, ptaszku, ci – mruczała pachnąca biała akacja.
– Już lecę, już lecę do gniazda. Ćwir, ćwir. Do dzieci, ćwir, ćwir.
Malutki wróbelek pofrunął w górę. Zgubił jedno piórko. Szare, wygięte jak łódeczka spadało w dół. Kołysało się na boki i falowało. Jest lżejsze niż mgła. Wiruje i kołysze się, i spada. Leciutkie, miękkie piórko spada, opada. Puch wachluje na wietrze we mgle.
– Spać, chcę spać – mruczał senny żuczek pod listkiem na ciepłym kamieniu.
– Do domu, do norki – tuptały cudaki.
– Cudaki, dzieciaki, spać – mruczała akacja.
I malutkie biedronki uciekały do snu.
– Cudaki, dzieciaki, spać – mruczała słodko akacja.
I motylki chowały główki pod skrzydła. Zaraz wyśnią wielobarwne sny, z serpentynami kołami, i falami.
– Cudaki, dzieciaki, spać – powtarzała pachnąca akacja.
I mrówki upychały pakunki do mrowiska, potem szybko chowały głowy. Już dość.
Razem z wieczorną mgłą unosiły się zapachy wiosny. Jak słodko i przyjemnie. Uspokaja i kołysze do snu. Wanilia, jaśmin, bratki i płatki.
Słoneczko już coraz rzadziej wystawiało rączki spod pierzynki. Nie kuło promieniami drzewek i krzaczków, nie zaczepiało ptaszków. Poprawiało tylko kołderkę i głaskało obłoczki. Miękko i cieplutko. Spokojnie i cichutko.
Biała akacja kołysała listkami na wietrze. Szeleściła i szumiała. Utulała i pachniała. Wielkie grona kwiatów falowały do snu.
– Cudaku, dzieciaku, śpij – mówiła do słonka.
– Aaa – mruczało sobie słoneczko pod nosem i coraz bardziej chciało mu się spać. Ziewało i ziewało. – Ale sennie…
Powieki opadały coraz wolniej. Najpierw jedno oczko, potem drugie, i jeszcze raz jedno, potem drugie. Aaa, aaa, i buzia – aaa.
– Śpij słodko, śpij i śnij. Niech ci się przyśni słodki i ciepły sen o majowej łące, pachnącej, brzęczącej. Aaa, aaa.
I przyszła noc, i sen. Wszyscy już śpią i śnią. Tak ciepło i miękko. Tak lekko i spokojnie. Ci, ci, cicho, sza, sza.
Autorem bajki jest Celina Zubrycka. Udostępniamy ją za zgodą Autorki