Fisher Price
rysuj
Zielona Sowa
Zielona Sowa

Dziś na farmie rwetes wielki,
zburzył ktoś porządek wszelki.
Pokłóciły się dwie kurki
o kawałek z chleba skórki.
Jedna drugą mocno dziobie,
wyrywają skórkę sobie.
Obie piórka nastroszyły
i na siebie naskoczyły.
Wtem się zaczął kogut wdzierać,
żeby kurki porozdzielać.
Darmo negocjuje swoje,
bo już biją się we troje.
Kurzu wokół tylko chmara,
każdy wygrać tu się stara.
Hałas zbudził zaraz kota,
który drzemał gdzieś u płota.
Kot, co zgodę zawsze lubi
i spokojem tu się chlubi,
towarzystwo chce pogodzić
i zaczyna już podchodzić,
ale pies mu zaszedł drogę:
„Tylko ja tu pomóc mogę!”
„Ty? Ty nic tu nie zrozumiesz,
tylko szczekać głośno umiesz.
Czy ktoś słyszał gdzieś o psie,
który negocjować chce?”
Pies na kota się rozzłościł:
„Nie daruję Jegomości!”
Warknął, szczeknął i w te pędy
ruszył, pokazując zęby.
Kot cofając się w nieznane
spotkał za plecami ścianę.
Psu łańcucha nie starczyło,
ale złości nie ubyło.
Szarpnął mocno, bez ogródek,
z ziemi wyrwał całą budę.
I mijając walkę kurzą,
ciągnąc w tyle budę dużą,
w kocim się kierunku rzucił
i po drodze aż przewrócił
widły, grabie i łopatę,
wsparte o stodoły wiatę.
Kot przedostał się do płota
a pies się pod płotem miota.
Awanturę usłyszały
kozy, co w zagrodzie stały.
Przyglądają się ciekawie
całej głośnej tej zabawie.
Kozioł, jako szef w tym stadzie,
zabrał głos jak na naradzie:
„Trzeba wszystkich wnet pogodzić,
kłótnie mogą nam zaszkodzić.”
Na to kozy meczą chórem:
„Chcesz zakończyć awanturę?
Nikt Ci tutaj nie da wiary,
boś Ty koźle jest za stary!”
Kozioł tak się naburmuszył,
że z kopyta w kozy ruszył.
Kozy na bok odskoczyły,
gdyż od kozła szybsze były.
Ten przeleciał nad kozami
wbił w zagrodę się rogami.
Nie chcąc tracić więcej czasu
wyrwał furtkę aż z zawiasów
i na kozy ruszył, mecząc,
krzycząc, sapiąc i złorzecząc.
I na farmie chaos rośnie,
rozwiązanie nie jest proste.
Tak więc kogut szczypie kurkę,
wyrywając chleba skórkę.
Pies na kota ciągle szczeka,
kot na płocie – nie ucieka.
Kozioł gra w zagrodzie wroga,
furtka sterczy mu na rogach.
Jakby tego było mało,
kłótnię cielę usłyszało.
Ryczy krowie więc co siła,
by porządek tam zrobiła.
Krowa łaty przeczesała
i już ryknąć głośno miała,
kiedy tuż w pobliżu ucha
byk zamruczał, niczym mucha:
„Do spaceru jesteś skora,
już za mała Ci obora?
Dobrą radą ja Ci służę –
skończysz podróż z wielkim guzem.
Krowa w kłótni nic nie zdziała,
pomoc z Ciebie będzie mała.”
Krowa w złości aż zamarła,
na kopytach się podparła.
Zad wypięła swój niemały,
cztery nogi się zachwiały.
Zatoczyła się na ścianę,
niszcząc od obory bramę.
Huk obudził świnki w chlewie.
Co się stało? Żadna nie wie.
Na podwórko wybiegają,
źródła huku tam szukają.
Patrzą na zmagania kurze,
resztki po chlebowej skórze.
I na kozła, co z kozami
biega z furtką nad rogami.
Na psa, kota i na krowę –
świnkom odebrało mowę.
Szybko więc się naradziły
i do knurka przemówiły:
„Knurze, tyś z nas najmądrzejszy,
idź tam zatem jako pierwszy
i na farmie zrób porządek
bo tu liczy się rozsądek.”
Knur otworzył jedno oko,
objął świnie nim szeroko:
„Wyście chyba oszalały!
Drzemię sobie przez dzień cały
a Was przyszedł cały rządek,
żebym zrobił gdzieś porządek?”
Na bok drugi się odwrócił,
by nikt snu mu nie zakłócił.
Świnki jak się oburzyły,
z awanturą wnet ruszyły:
„O Ty leniu, o Ty knurze
leżysz ciągle w swojej dziurze;
nic Cię nigdy nie obchodzi
a tu o porządek chodzi!”
Knur nie podniósł nawet ucha,
wcale krzyków świń nie słucha.
Za to te się oburzyły
i na knura wnet ruszyły.
I po drodze stratowały
to, co pod nogami miały:
połamały płoty w chlewie –
ile? Żadna już z nich nie wie.
I koryta poniszczyły –
w takiej furii świnie były.
Cała farma w kłótni wre,
każdy robi to, co chce.
Każdy na każdego krzyczy,
ze słowami się nie liczy.
Biją się i przepychają,
bodą, dziobią i szturchają.
I w tym wrzasku i jazgocie
nikt nie widział, że przy płocie
ich gospodarz z przerażeniem,
złością, furią i zdziwieniem
patrzy na pobojowisko,
na zniszczone prawie wszystko,
rozjuszonych zwierząt zgraję
i z wrażenia aż przystaje.
Chwilę myśli, kalkuluje.
Wcale zwierząt nie strofuje.
Po czym rękaw swój podwija –
do roboty – tak się zwija.
Grabie i łopaty sprząta
i psią budę też ogląda.
Łańcuch czepia w niej od nowa,
żeby miał się pies gdzie schować.
Wszystkie bramy reperuje,
furtki stawia i maluje.
Płoty zbija i koryta,
wszystko po kolei chwyta.
A zwierzęta w ciszy stoją.
Nawet mruknąć już się boją.
Coraz tylko burknie komuś
brzuszek z głodu po kryjomu.
A gospodarz pracę skończył,
wszystko w ładzie już połączył.
Swe narzędzia w skrzynkę wrzucił
i na pięcie się odwrócił.
Na zwierzęta patrzy srogo:
„Żadne prośby nie pomogą.
Puste miski Wam zostały,
byście wszystko przemyślały.
Skoro siły tyle macie –
bez jedzenia wytrzymacie.”
Od tej pory, jeszcze dodam,
zawsze jest na farmie zgoda.

Tekst zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autora (Sylwia-a-l)

709 ocen
4.98
dodaj ocenę
×
zapis na newsletter - prezent
Zapisz się na cotygodniowy newsletter z wydarzeniami w Twoim mieście i odbierz eBook za darmo! wybierz eBook dla siebie
zapis na newsletter - prezent