Moja mama była w ciąży…
nosiła mnie już czwarty miesiąc, tatę hitlerowcy zamknęli w obozie jenieckim w Nienaszowie. Front zbliżał się szybko, od wschodu nadciągali Rosjanie i pojawiły się wieści, że cofający się Niemcy chcą rozstrzelać więźniów. Mama postanowiła ratować tatę. Postarała się o przepustkę, aby odwiedzić chorego męża. W nocy wspólnie udało im się zrobić mały podkop i uciec.
Nad ranem Niemcy wysłali w pościg SS-manów na koniach, jeden z nich wytropił moich rodziców w lesie, nad rzeką. Gdy był już blisko, wyjął pistolet, moi rodzice przerażeni padli na ziemię, i wtedy… nie wiadomo skąd nadbiegł wielki pies, który skoczył wysoko, rzucił się na SS-mana i powalił go do rzeki. Nie wiadomo, skąd ten pies się wziął, pojawił się jak zjawa i równie tajemniczo i szybko zniknął w lesie, jakby zapadł się pod ziemię…
Moja rozmówczyni z trudem usiłuje ukryć wzruszenie. Stoimy w jej nowo wybudowanym, nieotynkowanym, niewielkim domku, nie ma tu nawet na czym usiąść, przytupujemy z zimna grzejąc dłonie przy małym piecu.
– Ten pies uratował życie trojga ludzi: mojej mamy, taty i moje...
Gdyby nie ta psina, nie byłoby mnie tu… Przepraszam, że nie ma na czym usiąść, ale wszystkie pieniądze idą dla psów. Przede wszystkim muszą mieć budy, dużo bud, przed zimą. Nie zdążę już w tym roku skończyć murowanych boksów, wybiegów, chociaż już zaczęłam je budować, ale przynajmniej drewniane budy muszą być. Zanim nadejdą mrozy.
Wychodzimy przed domek. To niesłychane – ta niemłoda już kobieta zupełnie sama rąbie drewno, tnie deski, zbija z nich budy, z części desek robi ogrodzenie, przybijając je wokół sporej, ponadhektarowej działki na skraju lasu.
– Płot już kończę...
A tu, niech pan patrzy: mam papę, starczy na wszystkie budy, i jeszcze ocieplę styropianem. Zepsuła mi się mechaniczna piła, więc muszę ciąć deski ręcznie, ciężko to idzie, ale jakoś sobie poradzę, zbliża się zima, psy muszą mieć budy i ogrodzony teren do biegania.
Nie ma znaczenia, ile masz pieniędzy ani ile rzeczy, możesz być biedakiem, ale mając psa jesteś bogaty. (Louis Sabin)
Pani Stanisława Olszewska od 16 lat prowadzi w Annopolu koło Ostrowca Świętokrzyskiego schronisko dla bezdomnych psów – do tej pory było ich już ponad 700. Przedtem dzierżawiła niewielki teren niedaleko osiedla mieszkaniowego, gdzie wokół drewnianego baraku mieszkało ponad 100 psów. Nie zawsze psia zgraja budziła sympatię okolicznych mieszkańców. Zdarzały się napady, niszczenie bud, bywało, że wrzucano za ogrodzenie schroniska zatrute jedzenie, po którym psy dziesiątkami ginęły, bardzo cierpiąc.
Obecnie są w trakcie przeprowadzki do nowego miejsca.
Dwoje życzliwych ludzi z Kazimierza zakupiło w okolicy 1,4 hektarową działkę, na której pani Stanisława postawiła skromny, parterowy, jednoosobowy domek. Tu przygotowuje posiłki dla psów, tu zbija z desek budy. Nowe otoczenie wydaje się być życzliwsze dla psich sąsiadów. Ciągle wielu rzeczy brakuje, nie ma elektryczności, która ułatwiłaby przygotowanie psich posiłków, jednak pani Stanisława jest optymistką:
– Tu będzie im lepiej. Sąsiedzi są życzliwi. Byleby tylko doprowadzić prąd, resztę mogę zrobić sama, dwie ręce mam, niedługo ze starego domku będę mogła zacząć sprowadzać psy.
W opiece nad psami pomaga córka pani Stanisławy.
– W zeszłym roku przydarzyła się tu kolejna tragedia. Psy, mimo iż dzięki kochanej pani doktor Kowalskiej są regularnie szczepione, zachorowały na nieznaną tutejszemu weterynarzowi odmianę nosówki. Dostawały paraliżu, drgawek. Zdechło 40 psów. Inny lekarz, profesor z Radomia, który przyjechał obejrzeć psy, trącił jednego butem i powiedział: „Uśpić je wszystkie”. Nie zgodziłyśmy się, dzięki czemu udało się uratować 68 psów. To prawie cud, że przeżyły.
Przeciętny pies jest przyjemniejszym człowiekiem od przeciętnego człowieka (Andrew A. Rooney)
Okazuje się, że najwięcej porzuconych psów pojawia się w czwartki…
po targu, po którym ludzie zostawiają niepotrzebne już zwierzęta. A także… po mszach świętych, pod tutejszym kościołem. Portugalskie przysłowie mówi, że dom bez psa lub kota to dom niegodziwca. Pani Stanisława jest wyrozumiała:
– Nie każdego teraz stać na utrzymanie zwierzaka. I czasem, chyba wstydząc się przyjść, powiedzieć wprost i zostawić psa, ludzie… przerzucają go przez ogrodzenie jak worek z kartoflami.
Pani Stanisława utrzymuje schronisko oddając na nie swoją skromną rentę.
Czasem zdarzają się datki od osób, które dowiadują się z prasy o istnieniu tego psiego miasteczka. Gospodyni schroniska dziwi się, że najhojniejsi okazują się ludzie biedni: emeryci i renciści, którzy wysyłają regularnie drobne kwoty na utrzymanie psów. Pani Stanisława przytupuje, dorzucając drew do pieca i chuchając w zmarznięte dłonie:
– Lubię kwiaty, od dziecka kocham zwierzęta, oto moje małe stadko kotów, buduję właśnie stołówkę dla sikorek, szpaczków i wróbli. Ale psy… psy to moja szczególna miłość… Było to niedługo po wojnie, miałam wtedy 7 lat, tato kupił mi wilczura – Burasa, pan wie, jakie to były biedne czasy, w szkole zimno, chodziliśmy głodni… Pewnego zimowego dnia, koło 16-tej – było już ciemno, zmarznięta wracałam z Burasem do domu, gdzie czekał talerz ziemniaków i ciepłego barszczu. To była długa droga, ponad 8 km, zima, śnieżyca, ja – mała dziewczynka, głodna, zziębnięta. Poszliśmy na skróty przez pola, poślizgnęłam się i wpadłam w jar, nie miałam siły wstać, po prostu… zasnęłam w śniegu, Buras próbował mnie budzić, szarpał, ciągnął za rękawy, szczekał, ale byłam zbyt zmęczona i zziębnięta, aby iść. Pies pobiegł do naszego domu, wpadł do izby, zaczął szczekać na tatę, szarpać jego kurtkę… tato wziął latarkę i zaniepokojony poszedł mnie szukać. Bez skutku, było ciemno, nie było mnie wokół domu, więc wrócił do izby. Ale Buras nie dawał za wygraną: szalał, ganiał po domu, ujadał, tato wyszedł jeszcze raz za szczekającym psem i poszedł jego śladem, przedzierając się przez zwały śniegu. Buras prowadził, aż w pewnym momencie zniknął. Po kilku chwilach tato usłyszał psa, jak kilka metrów z boku zajadle kopie w śniegu cicho piszcząc. Buras odkopał mnie. Jeszcze żyłam. Miałam odmrożone ręce i nogi, ale żyłam… – pani Stanisława płacze – po raz drugi pies uratował mi życie. A teraz – po prostu spłacam dług wdzięczności. Psy to moje całe życie.
Jeśli w niebie nie ma psów, to chcę pójść tam, gdzie po śmierci idą one.
Jedynym całkowicie bezinteresownym przyjacielem, którego można mieć na tym interesownym świecie, takim, który nigdy nie opuści, nigdy nie okaże się niewdzięcznym lub zdradzieckim, jest pies… Pocałuje rękę, która nie będzie mogła mu dać jeść, wyliże rany odniesione w starciu z brutalnością świata… Kiedy wszyscy inni przyjaciele odejdą, on pozostanie. (George G. Vest)
Żegnam się z panią Stanisławą przy furtce. Czarny kundel – Bereś – macha przyjaźnie ogonem.
Osobom pragnącym pomóc psom ze schroniska pani Stanisławy podajemy adres, na który można wpłacać pieniądze:
Stanisława Olszewska, Schronisko dla Bezdomnych Zwierzat, 27-635 Annopol, Rachów Stary 50
Stanisława Olszewska, nr konta: 15871710513011110898580001