Pamiętamy przygody Czerwonego Kapturka, Królewny Śnieżki, Dwunastu Księżniczek, Koszałka Opałka czy Calineczki wyświetlane w magicznej scenerii kina domowego, najczęściej na wzorzystej tapecie lub na białych drzwiach pokoju.
Rzutnik do bajek przeżywa właśnie swoją kolejną młodość.
Gdy wszystko było już gotowe, ustawione, a gromadka dzieci ulokowana na podłodze, zgasło światło, a na ekranie pojawiła się plansza tytułowa: „Czarodziejski kalosz”. A później obrazek po obrazku, skupiający na kilka chwil uwagę, zmuszający do pobudzenia wyobraźni, czemu pomagał barwny, krótki tekst.
Przy następnej bajce rozpoczęła się licytacja – które dziecko będzie tym razem czytało.
Każde chciało być narratorem, dostać na chwilę ważną rolę do odegrania. Nawet się nie obejrzeliśmy, gdy zdążyliśmy wyświetlić tuzin kolorowych bajek. Czyż to nie magia?
Na czym polegał i nadal polega fenomen tego prostego urządzenia?
Na tym, że kiedyś nie było magnetowidów, odtwarzaczy DVD i komputerów (trudno uwierzyć, ale to prawda) i taka projekcja świetnie zastępowała np. seans kinowy. Na tym, że cały pokaz bajek przypominał swego rodzaju spektakl z rodzicem w roli reżysera. Starsze dzieci, gdy dostępowały zaszczytu obsługiwania rzutnika, czuły się naprawdę dorosłe. Czy dziś, w dobie DVD, kilkudziesięciu kanałów TV, laptopów, internetu i gier komputerowych takie spektakle mają jeszcze prawo powrotu do łask? Jak najbardziej! Wciąż można kupić na znanym portalu aukcyjnym najpopularniejsze rzutniki „Ania”, a także setki bajek do wyświetlania. Oglądanie ich to naprawdę duża frajda ze sporą dawką znaczenia edukacyjnego. Bo cała opowieść skompresowana jest do kilkunastu nieruchomych obrazów wzbogaconych tekstem, a więc dziecko musi uruchomić wyobraźnię, dopowiedzieć sobie to, czego nie widać.Wyświetlałem bajki moim dzieciom od najmłodszych lat, często czynię to małym pociechom naszych znajomych, a niedawno zorganizowałem taki seans w jednym z przedszkoli. Mam pewność, że dzieci kochają bajki z rzutnika.
Ryszard Pietrasina, Tata Jacka, Izy i Jarka





