W pewnej norze, w pewnym lesie,
wieść radosną wiatr nam niesie,
że na świat zielonej łączki
przyszły małe trzy zajączki.
Szczęście w norkę zawitało,
trzy zajączki – to nie mało.
Mama ze wzruszenia płacze,
tata w górę ciągle skacze.
Karmią, tulą, głaszczą dzieci,
miesiąc za miesiącem leci.
Aż tu wiosna ciepła przyszła
i rodzina z norki wyszła.
Trzy zajączki skaczą w trawie,
dzień spędzają na zabawie.
A rodzice ich pilnują,
łączkę wkoło obserwują.
Uczą słuchać dźwięków wokół,
patrzą jak wygląda sokół,
gdzie przed lisem schować głowę,
jak rozpoznać wilczą mowę.
Mówią, że w wieczornej porze,
każdy zając siedzi w norze.
Kiedy dzień się w noc zamienia,
wokół same zagrożenia.
I słuchają też zajączki,
by się nie oddalać z łączki.
Prawdę mówiąc słucha dwóch,
bo gdzieś z boku widać ruch.
Trawa buja się na boki,
widać nad nią czyjeś skoki.
Długie uszy, ogon mały,
trzeci zając skacze cały.
W łapki łapie już motylka,
nie jednego, jest ich kilka.
Za motylkiem podążając
z łączki schodzi mały zając.
Kic za kicem, drobnym śladem
w las podąża za owadem.
Najpierw biegnie trochę w lewo,
mija jedno, drugie drzewo.
Później obrót tuż za krzaczkiem,
trochę w tył, tak zwanym raczkiem.
Dalej duży sus przez rzeczkę,
prosto, w prawo też troszeczkę.
A za rzeczką większa rzeka.
A motylek wciąż ucieka.
A zajączek z głową w górze,
znów zagłębia się w naturze.
Mija trawy, mech, kamienie,
drzewa, grzyby i korzenie.
Aż tu nagle się potyka,
patrzy w górę – motyl znika.
Zając się na łapki dźwiga,
chwilę wokół jeszcze śmiga.
W końcu siada wręcz strapiony,
motyl został zagubiony.
Wokół zając wzrokiem wodzi,
słońce prawie już zachodzi.
Coraz ciemniej jest nad lasem,
trzeba wracać więc tymczasem.
Więc zajączek raźno wstaje,
już chce skoczyć, lecz przystaje
i rozgląda się na boki,
wszędzie wkoło las wysoki,
wszystkie drzewa takie same,
niby znane a nieznane.
Łapką drapie się po głowie,
bo przypomnieć pragnie sobie,
z której drogi się tu dostał,
a nie lada to błahostka.
Własnym ciężko wrócić śladem,
bo się patrzył za owadem,
z głową w górze, nie pod nogi
skakał, więc nie widział drogi.
A tu coraz ciemniej w lesie,
wiatr już zimno nocy niesie,
kwiaty płatki zamykają
i do snu się układają.
Z dala huczą głośno sowy
i zbierają się na łowy.
Zajączkowi zrzedła mina,
że już noc się rozpoczyna.
Z lęku trzęsą mu się nogi,
myśli szybko co tu zrobić.
Trzeba znaleźć gdzieś schronienie,
może schować się w kamienie?
Albo się na drzewo wdrapać,
by wilk nie mógł w łapy złapać?
Lub też się zagrzebać w liście,
gdzieś głęboko oczywiście?
Może wsunąć się za krzaki? –
Pomysł jest nie byle jaki,
bo przy krzakach rośnie drzewo,
dalej drugie, trochę w lewo.
A tam w pniu jest norka mała –
to kryjówka doskonała.
Więc zajączek się tam wdziera
i w bezruchu wnet zamiera.
By coś ujrzeć szansa marna,
wszędzie wokół przestrzeń czarna.
Lecz gdzie nie gdzie z ciemnej mary
świecą oczu po dwie pary.
Czasem coś przebiegnie z boku,
patyk trzaśnie, piśnie sokół.
Albo huknie z nagła sowa.
Zając w pień się głębiej chowa.
Strach go wręcz paraliżuje,
siedzi cicho, wyczekuje.
Gdzieś z oddali słychać wycie
a dźwięk świadczy wręcz niezbicie,
że to wilk poluje w lesie
a las echo wycia niesie.
Nie ma mowy by się zdrzemnąć,
zmrużyć oko – nadaremno.
Wycie coraz bliżej słychać,
zając przestał już oddychać.
Zerka w ciemność, choć się boi,
tuż przy krzakach wilk już stoi.
Wącha ziemię, wokół krąży,
krzak obchodzi, w liściach drąży.
Nagle gdzieś niezwykle blisko,
nad głowami całkiem nisko
nietoperzy chmara cała
tuż nad wilkiem przeleciała
płosząc przy tym złego zwierza.
Zając w szczęście nie dowierza.
Strach uraczył go za hojnie,
noc przebiega już spokojnie.
Świt nadchodzi upragniony,
a nasz zając przemęczony
całonocnym tym czuwaniem,
na nieszczęścia uważaniem,
na siedzeniu tak bez ruchu,
wytężaniem wzroku, słuchu.
Gdy emocje opadają,
oczy mu się zamykają
i już prawie w sen odpływa,
gdy znajomy głos go wzywa.
Chwilę nasz zajączek słucha,
stawia w górę oba ucha,
myśli, że mu głos jest znany
i to chyba jest głos mamy.
Więc radośnie się podrywa,
susem krzaków kiść przebywa
i rozgląda się po lesie,
skąd się głos znajomy niesie.
Aż tu z przodu za drzewami,
dwa zajączki z rodzicami.
Cała go rodzina szuka,
las przeczesać – to jest sztuka!
Kiedy wszyscy się spotkali
i z radością przywitali
tata zajączkowi mówi,
że jak jeszcze raz się zgubi
to dostanie karę wielką
i zabawę straci wszelką.
To co zrobił lekkomyślnie,
choć skończyło się pomyślnie,
zmartwień tyle przysporzyło,
płaczu także wiele było.
Zając się za siebie wstydzi,
kiedy żal rodziców widzi.
Sam nauczkę tu wynosi,
że gdy rodzic o coś prosi,
gdy poucza o czymś malca,
nie jest to wyssane z palca
lecz poparte doświadczeniem,
w życiu sobie też radzeniem
i nauką pokolenia,
która wcale się nie zmienia.
I podpowiem Ci do ucha,
kto rodziców swoich słucha
w życiu lepiej sobie radzi
i nieszczęście go nie wadzi.
Tekst zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autora (Sylwia-a-l)