Plac zabaw. Przybiegają obaj, że jeden drugiego uderzył. Wysłuchałem dwóch wersji, różniących się każdym szczegółem, i powiedziałem, żeby przeprosili się nawzajem i przybili piątki na zgodę. Wydawało mi się to najbardziej sprawiedliwym rozwiązaniem. Chłopcy mieli jednak inne zdanie i obaj zaczęli płakać, i to tak, że nie mogłem zrozumieć, co do mnie mówią. Dopiero po chwili udało mi się usłyszeć, że po pierwsze to oni nie mają za co przepraszać, bo zaczął ten drugi, a po drugie to żaden nie chce przeprosić jako pierwszy.
Powiedziałem więc, że ok, ale żeby więcej do mnie nie przychodzili po poradę. Zadziałało – kolejnych kłótni nie było.
Zbieramy się do domu, wołam chłopaków. Przybiega C – ledwo go poznałem: włosy mokre od potu, twarz czarna jak u górnika, glut z nosa wisi do pasa, na czole guz, na wardze krew, spodnie zielone od trawy. Podchodzi K: Tata, masz chusteczkę? Bo tu mi coś kapnęło na bluzkę. Po paru minutach wytężania wzroku zobaczyłem plamkę o średnicy główki szpilki. Nawet ręce miał czyste. Ale najważniejsze jest to, że obaj byli uśmiechnięci i szczęśliwi.
Dla mnie na placu było cichutko i spokojnie, teren ogromny, a dzieci nie za dużo. Natomiast A przez telefon powiedziała, że strasznie u mnie głośno i że zamiast mnie, słyszy hałasujące dzieci. To ja zapraszam A i innych chętnych na Szkołę Przetrwania do Kolorado. Na płycie lotniska w godzinach szczytu można swobodniej rozmawiać, niż w wypełnionej dziećmi sali zabaw. Byłem tam z C na urodzinach E i nie słyszałem własnych myśli.
Doszedłem też do wniosku, że gdyby dorośli zachowywali się tak jak dzieci, to krew lałaby się strumieniami. Wszyscy poruszają się z prędkością światła, zderzają się ze sobą i z otoczeniem, biegają, skaczą, po prostu szaleństwo. Naprawdę niesamowite, że wychodzą stamtąd cali i zdrowi.
Na moich oczach dwóch chłopców zderzyło się głowami tak, że aż słychać było głośne stuknięcie i obaj się przewrócili. Jednak natychmiast się podnieśli i polecieli dalej, jakby w ogóle tego nie zauważyli. Widziałem tatę, który najpierw wołał swoje dziecko, ale oczywiście nikt go nie usłyszał, a następnie ruszył w pogoń. Był bez szans, bo on dla odmiany uważał, żeby na nikogo nie wpaść. I tak był bardzo dzielny, bo zrezygnował dopiero wtedy, kiedy spadł na jego głowę deszcz plastikowych piłeczek.
Patrzę – idzie C i obejmuje swojego płaczącego kolegę. Pomyślałem, że fajny jest ten mój synek, pomaga i pociesza przyjaciół. Kiedy podeszli bliżej, pytam: Dlaczego W płacze? C: Bo ja go uderzyłem, a teraz pomagam mu szukać jego taty.
Przy sąsiednim stole siedzieli rodzice, którzy porozumiewali się na migi. Obserwowałem ich z ciekawością. Moją pierwszą myślą było to, że nie będzie ich bolała głowa od tego hałasu, nie będą mieli zdartych gardeł od prób jego przekrzyczenia. Prowadzili swobodną rozmowę w warunkach uciążliwych dla zdrowia. Nie wiem, czy wszyscy dorośli byli głuchoniemi, a także czy wszystkie dzieci. Im dłużej ich obserwowałem, tym większym podziwem i szacunkiem ich darzyłem. To fascynujące, jak człowiek potrafi się dostosować do określonej sytuacji. Tak naprawdę to widziałem w nich rodziców idealnych. Jako jedyni nie zwracali uwagi na swoje dzieci. Nie musieli. Domyślam się, że brak możliwości werbalnego ostrzeżenia przed zagrożeniem wymusił określony sposób wychowywania, w którym zwracanie uwagi dzieciom było po prostu zbędne – takie były grzeczne. Nie mieli potrzeby używania powszechnie stosowanych (i zdecydowanie nadużywanych) zwrotów: Nie wolno, nie rusz, zostaw, nie biegaj, stój, wracaj, itd.
Uświadomiłem sobie również, że nigdy nie nakrzyczą na swoje dzieci. Mi czasem to się zdarza, niestety. Od razu zaczynam tego żałować, przepraszam i obiecuję poprawę. Widziałem rodziców szczęśliwych i uśmiechniętych. Takie widoki wywołują u mnie radość, i uśmiecham się za każdym razem, jak to wspominam.
Niedobry Tata