Na zebraniu rodziców w naszej szkole nikt nie mówi o niczym innym jak o Facebooku, sms-ach i o tym czy i jak należy kontrolować dzieci w tym względzie.
Rodzice się boją. Obawiają się o bezpieczeństwo swoich dzieci, o to czy nie popadają w depresję, czy ktoś im nie dokucza, czy nie sięgają po używki… Czy postawa „ufam, ale kontroluję”, która daje dzieciom pewną swobodę, ale dopuszcza takie zachowania rodziców jak czytanie ich korespondencji, podsłuchiwanie o czym rozmawiają z kolegami przez telefon, przeszukiwanie kieszeni jest słuszna i dobra?
Wojciech Eichelberger: Ten typ utajnionej kontroli jest przez dzieci odbierany jako brak szacunku i pogwałcenie ich intymności. To bardzo ryzykowna gra. W wychowaniu sprawdza się zasada: zachowuj się wobec dziecka tak, jakbyś chciał by zachowywano się wobec ciebie. Czy chciałbyś aby ktoś czytał twoje listy? Co byś wtedy czuł do osoby, która to robi? Co pomyślałbyś o kimś, kto przeszukuje ci kieszenie spodni? Rodzice niejednokrotnie podejrzewają dzieci o rzeczy, które tak naprawdę są ich problemami. I stosują tego typu utajnioną kontrolę w ich mniemaniu asekuracyjnie.
Na przykład matka o niezasymilowanej własnej seksualności będzie wmawiać córce, że coś „brzydkiego” jej chodzi po głowie. A tak naprawdę to matce chodzą po głowie różne niezaspokojone pragnienia, tylko że ona nie chce o tym wiedzieć i lokuje swoje obsesje w córce.
Dlatego zawsze powtarzam, że każde wewnętrzne ograniczenie, które uda się nam pokonać, jest prezentem dla dziecka. Pozbywając się własnych lęków i hipokryzji, przestajemy obciążać nimi nasze dzieci.