Niedźwiedź buszował po lesie, zajadając smaczne jagody. Od dłuższego czasu jadł bardzo dużo. Musiał przecież przygotować się do snu zimowego. Do swojej jaskini powracał wieczorami, kiedy w lesie było już ciemno.
Pewnego słonecznego popołudnia przechodził przez wrzosowisko, rosnące na rozległej polanie. Na jego skraju w rozwidleniu konarów pszczoły zbudowały swoje gniazda. Widział je teraz, oblepione plastrami wypełnionymi smakowitym miodem. Podbierał czasem pszczołom miód, ale nigdy nie za dużo. Starał się też być na tyle delikatny, aby nie niszczyć gniazd. Teraz nie ciągnęło go do miodu. Jego główne pożywienie przed zimą stanowiły jagody, borówki i sosnowe igły. Patrzył więc raczej z ciekawością na ogromne plastry. Gdy podszedł bliżej, oderwało się od nich kilka skrzydlatych postaci.
– Dzień dobry, bzz.
– Dzień dobry. Miło was widzieć. Co słychać w gniazdach?
– Oj, mamy problem. Wielki problem, bzzz…
– Co się stało? Wyglądacie zdrowo. A gdy patrzę na plastry, to dziwię się,
że jeszcze miód z nich nie kapie, takie są napęczniałe.
– To jest właśnie nasz problem, misiu. Lato było tak piękne, że mamy zgromadzone mnóstwo miodu, z którym już nie ma co robić. A pogoda nadal sprzyja i wciąż latamy. Co tu robić?
– A nie możecie przestać zbierać nektaru?
– Bzz, taka jest nasza natura. Pracujemy, dopóki możemy.
Miś zamyślił się.
– Chyba mam pomysł. Można przechować zapas miodu w mojej jaskini.
Jest tam dużo miejsca. Ja przez całą zimę będę spał.
– Świetnie!
– Ale nie będziecie chyba miały nic przeciwko temu, że wiosną po przebudzeniu trochę go spróbuję. Och, jak wtedy będzie smakował!
– Oczywiście! Zresztą wiosną będziemy mieć nowy, bzzz…
Zima była wyjątkowo łagodna. Miś spał niespokojnie, raz nawet przebudził się, wyjrzał z jaskini, ale szybko zorientował się, że to jeszcze nie wiosna. Pokręcił się trochę i powrócił do jaskini. Zapach miodu podrażnił mu nozdrza. Spróbował. Smak był jakiś dziwny, ale przyjemny. Polizał jeszcze troszeczkę, a potem jeszcze, mlaskając z zadowoleniem:
– Dobry miodek robią pszczółki. Ciekawe, z jakich to kwiatów?
Posmakował jeszcze trochę, po czym wrócił do swojego legowiska.
Słoneczny promień wpadał przez szparę w stropie jaskini. Jasna plamka przesuwała się po głowie misia. Gdy poczuł ciepło, otworzył oczy, wstał i przeciągnął się potężnie.
– Och, chyba już wiosna! Pora wstawać.
Wyszedł przed jaskinię. Wokół panowało radosne ożywienie. Słońce wesoło przygrzewało, a ciepły wiatr figlował pomiędzy drzewami. Spod zeschłych liści przebijały się zielone kiełki i pierwsze wiosenne kwiaty. Uwijały się wśród nich tysiące maleńkich stworzeń. W koronach drzew rozbrzmiewał ptasi koncert na wiele głosów.
Na polanę przed jaskinią przykicały dwa zające.
– Dzień dobry, misiu! – zawołał samiec. – Piękna wiosna, prawda?
– Och, tak. Zdrętwiały mi mięśnie. Dobrze będzie rozruszać się i rozgrzać. Widzę, że ładnie wyglądacie.
– Tak, zima była łagodna – odezwała się samiczka. – A teraz mamy już świeże pożywienie. Uwielbiam młode wierzbowe pędy.
Niedźwiedź zakręcił się niespokojnie.
– Przypomnieliście mi, że bardzo dawno nie jadłem. Muszę coś przekąsić. Czy nie przespałem spotkania?
– Wiedziałem, że o to zapytasz – zaśmiał się zając. – Wszyscy nasi znajomi są już gotowi i czekają na sygnał. Nie wiemy tylko jeszcze, gdzie urządzimy spotkanie.
– Hmm, może tutaj. Polana jest nasłoneczniona, ziemia już się ogrzała. A poza tym mam niespodziankę. – Niedźwiedź uśmiechnął się tajemniczo. – Nie wiecie, czy pszczoły są już aktywne?
– Tak. Oblatują pierwsze kwiatki.
– To dobrze. Biegnijcie i zwołujcie tu wszystkich. Będziemy się weselić.
Zające pobiegły. Niedźwiedź poszedł w kierunku pszczelich gniazd. Wkrótce napotkał przyjaciół.
– Witajcie wiosną! Co słychać?
– Wszystko dobrze, bzzz…
– Mam nowinę. Wiosenne spotkanie będzie u mnie. Zające już roznoszą wieści.
Czy można na was liczyć?
– Nie wylecimy całym rojem, bo wtedy chyba połowa zwierząt uciekłaby ze strachu. Oprócz tego mamy dużo pracy i porządków po zimie. Ale niektórzy z nas przylecą.
– Mam prośbę. Czy można wasz miód przeznaczyć na spotkanie? Wszyscy by się ucieszyli.
– Bzzz, nie mamy nic przeciwko temu. Po tak ciepłej zimie zostało nam jeszcze dużo zapasu, a już niedługo będziemy zbierać nowy. A że zwierzątka się ucieszą, to wiemy. Wiemy nawet, kto najbardziej, stary łakomczuchu!
– Nie ukrywam, że lubię miód. Ale można mieć jakieś słabości, prawda?
– Oczywiście. My też mamy swoje słabości. Na przykład lubimy czasem kogoś użądlić, bzzz bzzz…
– Próbowałem waszego miodku, gdy przebudziłem się w zimie. Miał jakiś ciekawy smak. Muszę powiedzieć, że dobrze mi się potem spało.
– Miód mieliśmy normalny. Zawsze robimy taki sam. Ale jeśli ci smakował, to dobrze.
– Idę przed jaskinię. Chyba wkrótce pojawią się goście.
– Do zobaczenia, misiu.
Jako pierwsze przybyły na polanę ptaki. Wróble z głośnym ćwierkaniem goniły się wśród krzewów. Na grubym konarze rozłożystego dębu usadowił się wielki kruk, a powyżej usiadły trzy sroki i skrzeczały zapamiętale. Wokół polany w wysokich koronach drzew rozbrzmiewały piękne melodie leśnych śpiewaków. Niedźwiedź stanął u wejścia do jaskini i przyglądał się, jak na polanę wchodziły kolejne zwierzęta: stadko dzików z trzema pasiastymi warchlakami, gromadka płowych myszek, kilka wiewiórek, jeleń dumnie kroczący za łanią. Przykicała para zajęcy, a zaraz za nimi stary lis, trzymający coś w pysku. Spoza krzewów wijąc się, wypełzła brunatna żmija.
– Sss, widzę, że rudzielec znów podwędził jakąś kurę.
– Nie wiesz, co dobre – odrzekł lis. – Tłusta, ciepła kura to coś innego niż chuderlawy gryzoń.
– Wypraszamy sobie – zapiszczała któraś z myszy. – Nie obrażaj nas.
– Stary złodziej! – zaskrzeczała jedna ze srok.
– Spokój, maluchy! – zagrzmiał niedźwiedź. – Później będziecie się kłócić. Dzisiaj jest dzień radości. Bawmy się! – Klasnął w łapska.
Towarzystwo się rozgadało. Niektóre zwierzątka nie widziały się przez całą zimę. Było o czym rozmawiać. A na polanę przybywały następne. Zrobiło się rojno niczym w ulu, zwłaszcza gdy w powietrzu rozbrzmiało bzyczenie pszczół. W pewnym momencie dał się słyszeć potężny głos niedźwiedzia:
– A teraz moi drodzy, uwaga! Mam dla was niespodziankę. Poczekajcie chwilę.
Wszedł do jaskini, a za nim wleciało kilka skrzydlatych postaci. Miś podszedł do kąta, gdzie stały naczynia z wydrążonej kory. Naraz pszczoły zabzyczały gniewnie:
– Coś ty zrobił z naszym miodem?
– Fe, jak śmierdzi!
– Co znowu? Nic tu nie ruszałem poza tym, że w zimie wypiłem kilka łyków. Mówiłem wam, że wydał mi się jakiś dziwny.
– Wypiłeś? Bzzz – w głosie pszczoły zabrzmiało zdziwienie.
Niedźwiedź podszedł bliżej i popatrzył uważnie na naczynia, potem przeniósł wzrok powyżej.
– Rozumiem. Przez szparę u góry wlewała się woda. Dlatego miód się zmienił.
Zaczerpnął łapą trochę płynu i spróbował.
– Uff, nie jest taki zły. I tak ciepło robi się w środku… Nie ma na co czekać, wynoszę go na polanę.
– Wynoś, bzz. Dla nas on już nie ma wartości. Całe szczęście, że wkrótce będzie nowy.
Miodek smakował prawie wszystkim. Zwierzęta wyraźnie się ożywiły. Rozprawiały teraz głośno, przekrzykując się nawzajem. Tylko kruk kręcił głową:
– Nic dobrego z tego nie wyniknie.
Mama młodych dzików także zwietrzyła coś dziwnego, odganiając je od miodu i nie pozwalając próbować.
Ściemniało się, gdy towarzystwo zaczęło opuszczać polanę. Miś siedział oparty o pień dębu i mruczał śpiewnie. Lis, pozostawiając kupkę pierza i ogryzione kości, oddalił się chwiejnym krokiem. Żmija, głośno sycząc, pełzła prosto, aż w końcu uderzyła łbem o wystający korzeń. W końcu zrobiło się cicho.
Para jeleni szła przez wysokopienny las.
– Miła była zabawa, prawda? – spytał byk.
– Tak, było bardzo przyjemnie – odrzekła łania. – Tylko miś narobił zamieszania z miodem. Dobrze, że nie wypiłam go wiele, bo jakoś dziwnie się czuję.
– Zaraz odpoczniesz. Niedługo dołączymy do chmary.
Nastało lato. Pewnego dnia po nakarmieniu cielaczka łania odezwała się
z troską w głosie:
– Niepokoję się o dziecko. Jest takie malutkie. I wygląda dziwnie. Co o tym sądzić?
– Nie martw się. Dzieci szybko dorastają.
– Ale on ma takie zwisające uszka i małe oczka. Nie wygląda najlepiej.
W dodatku mam wrażenie, że kuleje.
– Rozrusza się, gdy zacznie biegać z innymi.
Lato się skończyło. Przyszła jesień, rozpłomieniona czerwienią bukowych liści. Chmara od kilku dni przebywała na rozległym wrzosowisku, rozpościerającym się wśród lasów. Podrosłe cielaczki brykały wśród traw. Jeden z nich podbiegł właśnie do łani, stojącej wraz z bykiem w cieniu rozłożystego dębu. Lewa tylna nóżka lekko utykała.
– Mamusiu, pobawisz się ze mną?
– Bardzo chętnie, ale może trochę później. Musimy porozmawiać z tatą. Idź do innych dzieci.
– Ale one nie chcą się ze mną bawić. Śmieją się i mówią, że jestem kulasek.
– Ależ, syneczku! Nie słuchaj tego. Dla mnie jesteś Małe Oczko. Kocham cię. A teraz pójdź się pobawić.
Jelonek podreptał posłusznie.
Śnieg zasypał leśne ostępy. Na otwartych przestrzeniach wiatr usypywał głębokie zaspy. Pod osłoną krzewów w głębi lasu było w miarę zacisznie. Łania skończyła właśnie karmić cielaczka. Podniósł się, ocierając pyszczek o nogi mamy. Westchnęła cichutko.
– Mamusiu, kochasz mnie?
– Tak, malutki.
– Mamusiu, lubię twoje mleczko. Ale inni śmieją się i mówią, że jestem maminsynek. A mnie nie smakuje kora. Dlaczego tak jest?
– Nie martw się, Małe Oczko. Niektóre mamy karmią swoje dzieci jeszcze dłużej. Przyjdzie czas, że staniesz się samodzielny. Zobaczysz, gdy przyjdzie wiosna, wszystko zmieni się na lepsze.
– Jeśli tak mówisz, to dobrze.
Małe Oczko przytulił się do mamy.
Długa i ciężka zima skończyła się. W głębi lasu było jeszcze dużo śniegu, ale na łąkach w ciepłych podmuchach wiosennego wiatru znikał on szybko. Pąki drzew i krzewów nabrzmiewały, a w promieniach słońca jelenie nabierały sił, skubiąc zieleniejące gałązki…
W pełni wiosny mama Małego Oczka urodziła cielątko. Odtąd była już zajęta głównie maleństwem. Małe Oczko nie rozumiał, dlaczego mama przestała się nim interesować. Często chodził sam – inne młode jelenie odtrącały go. Z początku bawiło ich, gdy Małe Oczko biegał wśród nich, ale szybko zaczęły mu dokuczać:
– Czemu jesteś taki niespokojny?
– Zostaw nas! Nie potrafisz się bawić.
– Ale z ciebie dziecko! Przytulaj się do swojej mamy.
– Idź possać mleczko!
Było to okropne. Dlaczego mnie odrzucają? Przecież staram się być zabawny.
I tak dużo mam do powiedzenia…
Było mu smutno samemu. Czuł że nikt go nie kocha…
Liście brzóz znowu zaczęły żółknąć. Mama Małego Oczka rozmawiała z cielakiem.
– Syneczku, nie gniewaj się, że nie miałam dla ciebie czasu. Gdy rodzi się mały dzidziuś, mama musi opiekować się przede wszystkim nim. Wtedy starsze cielaczki zajmują się sobą i przebywają dużo z innymi. Widocznie z tobą jest inaczej. Teraz zrozumiałam, że muszę ci poświęcać więcej uwagi. Nie martw się, będziemy razem – przynajmniej dopóki nie wyrośniesz na przystojnego jelenia. Kocham cię, Małe Oczko.
– Ja też ciebie kocham, mamusiu. I czuję, że gdy się postaram, to będę lepszy.
– Na pewno, skarbie. Oboje będziemy się starać.
Mijał czas. Słońce wiele razy zatoczyło krąg na niebie. Młode jelonki podrosły, przyszły na świat nowe dzieci. Małe Oczko już trzeci raz nosił poroże. Wcześniej mama powiedziała mu:
– Pora już, byś się usamodzielnił. Jesteś teraz młodzieńcem i musisz postępować wedle naszych zwyczajów. Będziemy się widywać, ale teraz wraz z innymi łaniami muszę wychowywać dzieci, a ty i pozostałe byki będziecie pilnować stada. I pamiętaj, że zawsze będę w ciebie wierzyć.
Ostatnie słowa zapadły mu w pamięci. Będzie się starał!
Ale było ciężko. Jelonek trudno przyswajał sobie nauki starszych. Był często nieuważny. Czasem zdarzało mu się, że gubił się w gęstym lesie. Już dwukrotnie zawiodła go uwaga i nie ostrzegł innych w porę przed wilkami – całe szczęście, że nie skończyło się to tragedią. Ale najgorsze było to, że nie przestrzegał obyczajów, określających każdemu miejsce w chmarze. Obrywał za to często.
– Nie możesz chodzić, jak ci się podoba – mówiły starsze byki. – Spójrz, największy byk chodzi za chmarą i nie pcha się tam, gdzie są łanie i młode. Dopiero gdy przyjdzie rykowisko, może pokazać, jakim jest wspaniałym samcem. Nasze zadanie to ochraniać chmarę, a nie wałęsać się gdzie popadnie.
– Dobrze, poprawię się – bąkał skruszony.
Lato tego roku było gorące i suche. Jelenie często przebywały w wysokim lesie, gdzie było chłodniej, a roślinność bardziej soczysta. Pewnego dnia błękitne dotąd niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami. Powietrze było ciężkie i wilgotne, czuło się narastające napięcie. Chmara zaległa na rozległej polanie. Nagle błysnęło i powietrzem wstrząsnął ogłuszający huk. Młode jelonki przestraszone porwały się na nogi, tuląc się do łań. Wokół w jednej chwili rozpętało się piekło. Wśród migotliwych błysków raz po raz strzelały pioruny, zawył wiatr, uderzając wraz z falami deszczu. Zwierzęta kręciły się niespokojnie. Uciekając przed siekącym deszczem, pobiegły w kierunku drzew. Uderzały je spadające gałęzie. W pewnym momencie huk piorunu zlał się w jedno z ostrym trzaskiem. Poprzez zasłonę deszczu Małe Oczko dostrzegł walącą się brzozę. Jelenie rozpierzchły się. On też zdołał uskoczyć i stał teraz zdezorientowany. W pewnym momencie uwagę jego zwróciło szamotanie wśród liści spadłego drzewa. Spod jednego z konarów wyłoniła się głowa. Poznał młodą łanię. Prężyła szyję, rzucając się w pułapce. Małe Oczko skoczył bez zastanowienia, Wkrótce, zapierając się racicami, targał skłębioną masę gałęzi. Było ciężko, opuszczały go siły. Raz jeszcze rozpaczliwym wysiłkiem szarpnął za konar, unosząc go na chwilę. To wystarczyło – łania uwolniła się i wyskoczyła spomiędzy gałęzi. Podbiegł do niej, dysząc ciężko.
– Nic ci nie jest?
– Tak bardzo się bałam! Ale już jest dobrze.
Dotknęła pyskiem jego szyi. Po chwili oboje pobiegli do innych.
Deszcz padał do późnej nocy. Rano pod błękitnym niebem jelenie wygrzewały się na słońcu, posilając się wśród parujących traw. Młoda łania podeszła do Małego Oczka.
– Dziękuję ci za to, co wczoraj uczyniłeś. Bez ciebie bym zginęła.
– Nie ma o czym mówić – odrzekł. – Bardzo się o ciebie bałem. Sam nie wiem, jak mi się udało.
– Będę o tym pamiętała. A jeśli jeszcze ktoś będzie ci dokuczał, to dam mu nauczkę.
– Dziękuję.
Drzewa znów zaczęły przybierać jesienne barwy. Dni były nadal ciepłe, ale rankiem czuło się chłód. Pewnego poranka chmara przebywała na polanie z luźno rosnącymi drzewami. Wokół snuły się mgły. W pewnej chwili ktoś podniósł alarm:
– Wilki!
Zakotłowało się. Spomiędzy drzew wyskoczyły szare cienie. Jedno z młodych zerwało się z miejsca, biegnąc na oślep wprost na nadbiegającego napastnika. Małe Oczko rzucił się, przecinając wilkowi drogę. Skoczył ku niemu, pochylając ozdobiony wieńcem łeb. Nie zauważył nadbiegającego z boku innego wilka, który chwycił jelenia za nogę. Pierwszy napastnik skoczył, próbując złapać Małe Oczko za gardło. Jeleń targnął głową. Zagarniając rogami napastnika, wyrzucił go w powietrze. Trzeci szary pocisk wystrzelił z boku. Małe Oczko tracił siły. Wtem do jego boku doskoczył stary byk. Po krótkiej walce wilki uciekły. Oba jelenie stały, dysząc.
– Było ciężko – mruknął stary byk.
– Dziękuję ci. Już myślałem, że po mnie.
– Walczyłeś dzielnie. Z trzema i ja bym sobie nie poradził. Chodźmy obejrzeć chmarę.
Szczęściem wilkom nie udało się zabić nikogo. Tylko dwa jelenie były poranione. Małe Oczko utykał lekko. Podeszła ku niemu łania.
– Ocaliłeś moje dziecko. Dziękuję.
– Nie ma za co. Każdy na moim miejscu zrobiłby tak samo.
– Ale ja zawsze będę ci wdzięczna. Jesteś odważny.
Jeden z młodych byków przystąpił nieśmiało:
– Słyszeliśmy o twoim wyczynie. Wybacz, jeśli wcześniej ci dokuczaliśmy.
– Och, nie ma o czym mówić. Dobrze, że nikomu nic się nie stało.
Podbiegła do niego łania o pięknej ceglastobrązowej sukni.
– Cała chmara mówi o tobie. Ja zawsze będę ci wdzięczna, że podczas burzy uratowałeś mi życie. A teraz stado wie, że ma dzielnego obrońcę. Wszyscy cię kochamy.
Nie wiedział, co odpowiedzieć, mocno zmieszany.
Ale to, co najlepsze, usłyszał od swojej mamy:
– Synku, przepraszam za wszystkie trudne chwile, które miałeś. Ciągle w ciebie wierzyłam. Jestem z ciebie bardzo dumna. Nie będę cię już nazywała Małym Oczkiem. Teraz wiem, że jesteś Wielkie Serce. Kocham cię, syneczku.
Wśród okrytych barwnymi szatami klonów, dębów i buków Wielkie Serce spacerował z piękną łanią. Wieniec na jego głowie lśnił w złocistym blasku słońca. Łania szepnęła:
– Kocham cię.
Robert Karwat
http://robert-karwat.blog.onet.pl/