Słoneczko wzrastało. Było już wysoko na niebie. Rozglądało się dokoła z ciekawością, patrzyło na świat.
– Jaki świat jest piękny! – zachwycało się.
W swojej drodze przemierzało różne krajobrazy, widziało rozmaite istoty – zbliżały się do niego, prosząc, aby je ogrzało swoim ciepłem. Poznając świat, Słoneczko zauważyło, że jest on pełny innych słońc – tak różnych, iż zdawać by się mogło, że nie ma dwóch takich samych. Jedne były bliższe, inne dalsze, ale wszystkie nieustannie przemierzały niebo. I ciągle pojawiały się nowe. Czasami któreś z nich zanurzało się pod linię horyzontu – wtedy wokół tego miejsca robiło się ciemno, a najbliższe istoty odczuwały chłód. Ale po pewnym czasie inne słońca rozświetlały przestrzeń i słały ciepłe promyczki.
Słoneczko nie ustawało w swojej wędrówce. Widziało coraz więcej. Coraz bardziej też zastanawiało się nad sobą.
– Jakie jestem?
I nagle odczuło powiew chłodu! Zmartwiało ze strachu.
– Co się stało? Przecież chmury są daleko.
Żeglowało dalej. Ale niebo nie było już takie czyste i jasne. Coraz więcej chmur przesłaniało błękit, a im któraś była większa i ciemniejsza, tym groźniejszym chłodem od niej wiało.
Jedna z chmur zbliżyła się, dotknęła Słoneczka. Zmroził je chłód.
– Co się dzieje? Boję się zimna!
Zapłakało, a gorące łzy przebijały chmury, lecąc w niebo.
Nagle powiał ciepły wiatr. Chmury rozstąpiły się, pierzchały, odsłaniając błękit nieba, na którym błyszczało inne słońce – ciepłe i jasne.
– Nie bój się – powiedziało. – Na niebie jest dużo chmur. Ale zawsze jest ktoś, dzięki komu można się ogrzać. Nie smuć się i nie martw. Jeśli chcesz, będę przy tobie.
Wtedy Słoneczko zrozumiało. Zrozumiało własny lęk. I wiedziało już, że nie jest samo ze swoim strachem. Wiedziało, że zawsze są inne słońca, a ciepły wiatr, który niosą, osuszy każdą łzę i ogrzeje każde wnętrze.
Codziennie wschodzą nowe słońca. Codziennie każde z nich przemierza czas i przestrzeń. Codziennie każde słońce świeci dla kogoś.
http://robert-karwat.blog.onet.pl/