– Będziemy mieli szkołę – stukały dzięcioły.
– To świetnie – skomentowała wiewiórka. – Już kilkanaście razy oglądałam zajęcia zielonej szkoły. Lubię je. Dzieci dwunożnych często przynoszą smakołyki. A jak fajnie potrafią się bawić w chowanego!
– Tak, bawić się umieją. A jak umieją śmiecić! – zaskrzeczała sroka.
– Nie masz racji, moja miła. Owszem, olbrzymy potrafią wyjątkowo zapaskudzić nawet najpiękniejsze zakątki, ale przeważnie te duże osobniki.
– Trafnie to ujęłaś, ruda kitko – zakrakał kruk. – Wygląda na to, że olbrzymy psują się po osiągnięciu pewnego wieku. Jeden z moich kuzynów, który mieszka w sąsiedztwie ich gniazd, mówi, że jest to związane ze zużyciem mózgu. Wtedy zaczynają coraz bardziej zanieczyszczać otoczenie i tym samym niszczą siebie, a przy okazji inne żywe istoty.
– Ale to zjawisko nie jest powszechne – wtrącił ogryzający kość lis. – Nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje, że niektórzy z nich psują się, a inni nie.
– Właśnie będziemy mieli okazję przekonać się o tym. Słyszałem od pewnej sowy, że dzięki szkole będziemy mogli więcej zrozumieć, a być może nawet pomóc tym nieszczęsnym dwunożnym, którzy tak szybko się psują.
– A po co im pomagać? Uwolnimy las od nich! Musimy tylko się tego nauczyć, a potem do dzieła, sss… – zasyczała żmija.
– I dlatego potrzebna nam jest szkoła. Szkoła dla wszystkich zwierząt!
Już wkrótce las zaczął rozbrzmiewać gwarem rozmaitych głosów.
– Czy na pewno dla wszystkich?
– Dla wszystkich, które się zapiszą i będą spełniać wymagania. Będzie absolutnie demokratyczna. Wszyscy będą w niej mieli równe prawa i obowiązki.
– Hurra, prawdziwa szkoła dla wszystkich!
– Trzeba będzie tylko zdać egzamin wstępny. Ma być łatwy, a jeśli ktoś nie zda, to może mieć zaliczony pod warunkiem zdobycia odpowiedniej ilości dodatnich punktów.
– Jakich punktów?
– Będzie specjalna ankieta, którą trzeba będzie wypełnić przy zapisie.
– Szkoła, szkoła … – szeptało echo, odbijając się od pni drzew i szumiąc w ich koronach.
– Wszyscy chętni mają się zebrać w południe po najdłuższym dniu.
– Gdzie się spotkamy?
– Przy Najstarszym.
O oznaczonej porze pod szerokim dębem zebrało się liczne towarzystwo. Najstarszy zasługiwał na swoje imię. Królował w lesie od niepamiętnych czasów. Widział bardzo dużo. Podobno pamiętał jeszcze czasy, gdy bardzo rzadko widywało się dwunożnych, a w zielonym królestwie panował spokój i harmonia. Pomimo sędziwego wieku, który znaczył się głębokimi bruzdami spękanej kory i zabliźnionymi śladami po uschłych konarach, Najstarszy nie miał sobie równych pod względem siły i żywotności. Wyrastające z grubego pnia konary rozpościerały się szeroko i wysoko, dźwigając tysiące gałązek, na których co roku wyrastały dorodne żołędzie. Były wielkim przysmakiem rodziny dzików, które każdej jesieni przychodziły posilać się, a w zamian roznosiły nasiona po całym lesie.
Wokół dębu trwała wymiana tysięcy myśli na temat szkoły i dwunożnych istot. Setki głosów mieszały się ze sobą.
– A właściwie, to po co nam jest potrzebna szkoła?
Pytanie, rzucone znienacka, sprawiło, że na chwilę ucichło. Młody zajączek, wyraźnie zadowolony z efektu, jaki wywołał, kicał wesoło wśród zgromadzonych stworzeń. I wnet zaszumiało od rozmaitych głosów, a pod dębem zrobiło się głośno jak w ulu.
Wtem zahuczało z góry: – Cisza, cisza, cisza!
I zapadła cisza. A Najstarszy przemówił:
– Nie jest to głupie pytanie, uhuhu … Zastanowiliście się, czego chcecie?
– No właściwie, stuku puk, usłyszeliśmy tę wieść i powtarzamy, powtarzamy, powtarzamy … – pstry dzięcioł wystukiwał rytm w pień drzewa.
– Nie łaskocz mnie, proszę – przerwał mu stary dąb. – Powtarzasz, jakbyś był nie dzięciołem, lecz papugą, hohoho … Widziałem i słyszałem wiele pomysłów dwunożnych, hehehe, jak mówicie, olbrzymów, hahaha … Ładne mi olbrzymy, co do dolnych konarów nie doskoczą! Tyle słyszałem, jak gadali, gadali, a potem i tak podejmowali złe decyzje. Chcecie być tacy jak oni? A może pomyślimy, jak im pomóc? Z pewnością wiele z nas doznało krzywd od dwunożnych, a nawet padło ofiarą ich zbrodni, znamy setki przykładów ich głupoty, ale przecież wiemy też, że potrafią być dobrzy. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że na ogół są dobrzy. Co wy na to?
– Moją mamę zabił dwunożny – odezwała się zgrabna młoda sarna z białym znamieniem na czole. – Ale inni zaraz go zabrali, a mnie i braciszka dwunożni pielęgnowali. Byli dla nas bardzo dobrzy. A najbardziej pokochałam młodą osóbkę o jasnych włosach. Trudno było mi się z nią rozstać, gdy zwracała nam wolność.
– Ja mam tylko dobre doświadczenia – oznajmił klekotem dorodny bocian. – Uratowali mi życie i trzymali przez całą zimę w swoim gnieździe. Nie posiadałem się ze szczęścia, widząc radość żony, gdy wiosną przyleciała ze stadem.
– Mnie też uratowali! Kiedyś w zimie, gdy deszcz przemoczył mnie całego, a potem przyszedł nagły mróz, zamarzałem. Wtedy jeden dwunożny wziął mnie do wielkiego gniazda, gdzie było ciepło i suszył mnie, dopóki nie mogłem polecieć. Bardzo się bałem, ale w końcu się ośmieliłem i zawarłem z nim bliższą znajomość.
Szary gołąb wzbił się w powietrze, zataczając ciasne kręgi.
– A ze śmieceniem też jest różnie. Jedni śmiecą, a inni zbierają śmieci. Zwłaszcza dzieci na zajęciach w zielonej szkole – dodała ruda kitka.
– Hoho! Do mnie czasem dolatuje szum moich kuzynów, którzy opowiadają, jak niektórzy dwunożni głaszczą ich korę, przytulają się i rozmawiają. Mnie też się to czasem przytrafia. Mogę wtedy poczuć ich myśli i wiem, że są dobre. Daję im wtedy trochę ze swojej energii, uhuhu… – odezwał się Najstarszy.
– A ja to najbardziej lubię ich kury, mniam mniam – mlasnął lis.
– Ale kto to mówił o szkole?
Zrobiła się cisza. Po dłuższej chwili siedząca na jednej z gałęzi sroka zaskrzeczała:
– To ja już powiem. Przeglądałam kiedyś śmieci zostawione przez dwunożnych. Była tam płachta pokryta różnymi znakami. Znajomy kruk, który poznał kiedyś ich pismo, zaczął czytać te znaki. I tam było właśnie o szkole. Hej, Czarnopióry, nie chowaj się – trzeba wszystkim powiedzieć, co tam przeczytałeś.
Wielki kruk, ukryty dotąd za liśćmi, wysunął się ze swoim mocnym dziobem i zakrakał donośnie.
– Kra, kraaa! Nowa szkoła dla wszystkich! Bez egzaminu! Zapisy na podstawie ankiet! Zero tolerancji! Mundurek obowiązkowy!
– Co to jest tolerancja? – pisnęła płowa myszka.
– To coś, o czym dwunożni często zapominają. – Stara sowa nastroszyła pióra. – Zapominają, że trzeba kochać każdą żywą istotę i szanować jej indywidualność. I że należy czynić dobro.
– A co to jest mundurek? – zapytał zajączek.
– Dwunożni nakładają czasem na siebie coś takiego, żeby się od siebie nie odróżniać. Wszyscy wtedy wyglądają podobnie. Jakby mieli jednakową sztuczną skórę.
– A ja słyszałam, że używają tego, gdy walczą ze sobą i gdy się zabijają.
– Och, to straszne! I my mielibyśmy brać udział w takich okropnościach?
– Moi drodzy – zaszumiało z góry. – Widzicie teraz, jak niebezpieczne jest powtarzanie czyichś pomysłów bez zastanowienia, czy są dobre. Chyba zgodzicie się teraz, że nam szkoła nie jest potrzebna. Żyjmy tak, jak potrafimy. Musimy przede wszystkim czuć, że nasze zielone królestwo i cały świat jest jednością, gdzie obowiązuje prawo wzrastania i gdzie każda, nawet najmniejsza i najsłabsza istota ma prawo do życia zgodnie ze swoją naturą. Pomagajmy dwunożnym, to w końcu nasi młodsi bracia. Ale mundurek to nie dla nas!
Zwierzęta rozchodziły się zamyślone…
Autor bajki: Habibi. Więcej bajek autora w zbiorze Opowieści z różnych światów.