– Wiedz, że twoje jedno skrzydło jest ogromną wartością dla kogoś, kogo powinieneś odszukać.
Usłyszawszy to, anioł zasmucił się jeszcze bardziej:
– Jaki może być pożytek z jednego skrzydła? Na Ziemi w najlepszym wypadku dowiedziałbym się, że jestem niepełnosprawny.
Bóg uśmiechnął się i powiedział:
– Sam się zastanów.
I odszedł, pozostawiając zadumanego anioła. A ten myślał, myślał… Nagle poczuł, że leci w dół… W ostatniej chwili udało mu się wyhamować.
Opadł na miękką, pokrytą kwiatami łąkę. Rozejrzał się i zobaczył dziewczynkę w czerwonej sukience i białych sandałach, spacerującą po miękkiej trawie i zbierającą kwiaty. Miała lekko zadarty nosek, trochę piegów i niebieskie oczy. Na klamerkach sandałów zatrzymały się malutkie kropelki rosy, a po włosach spacerowała biedronka. Dziewczynka trzymała w ręce różnokolorowy bukiet. Jej twarz była smutna.
– Czemu się smucisz? – spytał. – Tak pięknie tutaj! Słońce, kwiaty, błękit
nieba… Wiem, że jesteś dobrą istotą – dlaczego nie widzę twojego uśmiechu?
– Dziękuję ci za te słowa. Masz rację, przyroda jest cudowna. A ty kim jesteś?
– Jestem aniołem.
– Dlaczego masz tylko jedno skrzydło? Musi to być dla ciebie trudne.
– Sam tak czasem myślę, ale wiem, że Bóg ułożył wszystko celowo. Powiedział mi, że to moje jedno skrzydło jest bardzo potrzebne.
– Powiedz mi coś o Niebie. Czy można porozmawiać z Bogiem i czy On ma na to czas?
– Czas w Niebie nie istnieje, a z Bogiem możemy rozmawiać, kiedy tylko czujemy taką potrzebę, lub kiedy On ma dla nas zadanie. – Milczał przez chwilę. – Opowiedz mi coś o sobie.
– Na imię mam Małgosia. Mieszkam razem z rodzicami, bratem i babcią w Tęczowym Gródku – to takie małe miasteczko, gdzie wszyscy się znają. Chodzę do szkoły, jestem w piątej klasie. Bardzo lubię malować! Często przychodzę na łąkę, żeby podpatrywać przyrodę. Taki tu spokój, a jednocześnie tyle życia. Spójrz chociażby na trzciny w wodzie i kołyszące się na nich gniazdka remizów. Te małe ptaki od urodzenia są jak w kołysce. A tam znów bociek – jak on dumnie kroczy na swoich wysokich nóżkach! Chyba się ze mną zaprzyjaźnił, bo wcale się mnie nie boi.
– Tak ładnie opowiadasz, Małgosiu. Powiedz, dlaczego widzę smutek na twojej twarzy?
– Widzisz… mam duże zmartwienie – chciałabym pomóc swojej przyjaciółce, a nie potrafię. A właśnie Alina nauczyła mnie patrzeć na świat tak, żeby widzieć piękno, jakie nas otacza. Ona, która nie widzi! Dlaczego tak się dzieje, że dobrzy ludzie często cierpią?
Zadumał się: Czy to możliwe, że Pan chciał, abym się tutaj znalazł? Zwracając się do dziewczynki, rzekł:
– Cóż, czasem nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Wiem tylko, że Bóg nie lubi patrzeć na cierpienie i zawsze trzeba wierzyć, że będzie dobrze. Opowiedz mi trochę więcej o swojej przyjaciółce.
– Jesteśmy rówieśniczkami. Alina parę lat temu zachorowała na jakąś dziwną chorobę i szybko przestała widzieć. Początkowo była bardzo załamana, ale przezwyciężyła słabość. Teraz jest pogodna. I dalej maluje! Mówi, że każdy kolor ma swoją temperaturę i ona to wyczuwa. Ale jest mi przykro, że ją to spotkało. Czy mógłbyś poprosić Boga, żeby pomógł Ali?
Anioł znowu się zamyślił.
– Pan może zrobić wszystko, jeśli taka będzie Jego wola, jednak wiem, że zawsze pragnie, aby to ludzie wzajemnie sobie pomagali.
– Ale ja bardzo proszę. – Dziewczynka podbiegła i przytuliła się, obejmując go swymi szczupłymi ramionami.
– Spotkajmy się tutaj jutro o tej samej porze. Zapytam Pana. Tylko musisz zachować tajemnicę – nikt nie może o tym wiedzieć.
Długo spoglądała na oddalającą się sylwetkę anioła, wyczyniającego dziwne ewolucje i powoli pnącego się w górę.
Zaledwie słońce osuszyło rosę, Małgosia pojawiła się na łące. Czekając przyglądała się przyrodzie. Znajomy bociek brodził w trawie, od czasu do czasu zanurzając dziób w poszukiwaniu pożywienia. Z pobliskiego lasu wyszły trzy sarenki, żeby się napić wody ze strumyka. Wśród roślinności porastającej nieduże jeziorko powoli przepływała para dostojnych łabędzi razem z młodymi, o jeszcze szarym upierzeniu. Zza trzcin dobiegało kumkanie żab, a przetykane różnokolorowymi kwiatami trawy rozbrzmiewały graniem świerszczy. Tuż nad roślinnością przemykały zwinne ważki. Nad całą okolicą czuwało z wysoka bystre oko jastrzębia.
Znajoma sylwetka pojawiła się niespodziewanie. Obserwując rozpaczliwe machanie skrzydła przed zetknięciem z ziemią, Małgosia nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Zaraz potem pobiegła w jego stronę.
– Tak się cieszę, że jesteś. Przez chwilę zastanawiałam się, czy na pewno przylecisz.
– Przecież obiecałem, więc jestem.
– Powiedz, będziesz mógł pomóc Ali?
– Wiem już, co się stało. Musimy o tym porozmawiać, ale razem z twoją przyjaciółką. Przyjdź z nią jutro o tej samej porze. Proszę tylko – nie mów, kim jestem. A gdyby pytała, powiedz po prostu, że jestem przyjacielem z daleka. Muszę już lecieć – do zobaczenia!
Minął dzień. Anioł opadł na znajomą łąkę, rozejrzał się. Nikogo jednak nie zobaczył. Usiadł na kamieniu i zamyślił się: Co też ja powiem Panu, jeśli dziewczynki nie przyjdą? Może trzeba było wczoraj powiedzieć o problemie?… Nie, przecież wtedy nie moglibyśmy jej pomóc. Cóż, trzeba czekać.
Czekał jednak niezbyt długo – wkrótce od strony lasu pojawiły się dwie postacie.
– Dzień dobry. Cieszę się, że przyszłyście.
– Dzień dobry! Poznaj moją przyjaciółkę Alę.
– Cześć, Alu. Małgosia powiedziała, że ślicznie malujesz. Wiem też od niej, co się stało. Spróbuj nam opowiedzieć, od razu lepiej się poczujesz.
– Dobrze, opowiem o wszystkim. Ale proszę – nie mówcie nikomu. Rodzice nigdy by mi nie darowali.
– Bądź spokojna – powiedział anioł. – Jesteśmy tu po to, aby ci pomóc.
– Bardzo lubiłam chodzić po drzewach, wspinać się na ogrodzenia i inne konstrukcje. Rodzice mi zabraniali, ale ja naprawdę czułam się jak wiewiórka.
– W odróżnieniu ode mnie – zaśmiała się Małgosia. – Za nic nie weszłabym na drzewo. Pamiętasz, jak kiedyś skłoniłaś mnie, żebym wspięła się za tobą? Jeszcze teraz, gdy przypomnę sobie, co czułam, gdy spojrzałam w dół…
– Pamiętam – odrzekła ze śmiechem Alina. – Trudno było cię sprowadzić na dół.
Po krótkim milczeniu zwierzała się:
– Chodziłam zatem po drzewach. Szczególnie lubiłam zrywać dzikie wiśnie i czereśnie – były takie słodkie i aromatyczne. Lubiłam też odrywać kulki zaschniętej, ale jeszcze miękkiej żywicy z drzew wiśni i żuć je.
Kiedyś wysoko znalazłam gniazdo ptaków. Były w nim młode, nieco już podrośnięte. Przybliżyłam się ostrożnie, aby się im dokładniej przyjrzeć. Jeden z nich machnął skrzydełkami i trochę niezgrabnie odfrunął. Nie było go dłuższą chwilę, aż w końcu zobaczyłam, jak zbliża się z powrotem i zatacza nieregularne kręgi wokół drzewa. Zeszłam ostrożnie. Bardzo mi się to spodobało. Wkrótce sytuacja powtórzyła się w innym miejscu – znowu młode ptaki. Pomyślałam wtedy, że dobrze byłoby zobaczyć, jak ptak wzlatuje z mojej ręki. Chwyciłam jednego i zachęcałam do lotu, w końcu wypuściłam go w górę. Zamachał skrzydełkami i poleciał skośnie w dół. Czekałam długo, ale nie wrócił. Wtedy przestraszyłam się i zeszłam z drzewa. Czułam się okropnie, ale szybko o tym zapomniałam. Później ogarnęła mnie dziwna ochota, by uczyć ptaki latania. Niektóre, owszem, latały, innym się nie udawało, widziałam czasem, jak spadały bezwładnie. Kilka razy przepłoszyły mnie wracające do gniazd starsze ptaki. Wreszcie któregoś dnia weszłam na rozłożysty dąb. Wysoko w rozwidleniu konarów zobaczyłam gniazdo, w nim cztery śliczne młode ptaszki. Ale jesteście ładne. Czy umiecie już fruwać? – pomyślałam. Wzięłam jednego z nich, postawiłam na dłoni, a ten nagle zaczął drżeć.
– Leć! – krzyknęłam, a on nic, tylko drży, czułam pod ciepłym puchem, jak bije mu serduszko. Trochę ze złością wyrzuciłam go ukośnie w górę. Odbił się od jednego z konarów i potem… Patrzyłam, jak spadał bezwładnie. Nagle usłyszałam szum i jakieś wściekłe wrzaski. Nad gniazdem unosiło się groźne ptaszysko i biło skrzydłami, rzucając się w moją stronę. Trochę na oślep zaczęłam machać rękami, czułam uderzenia skrzydeł na twarzy. Nagle zobaczyłam blisko trzepoczące skrzydła, potem coś mnie drasnęło i poczułam jakby piasek w oczach. Sama nie wiem, jak zeszłam na dół. Rodzicom powiedziałam, że potknęłam się o korzeń. A potem to już wiesz, Małgosiu, jak było. Cóż – to wszystko. Wiem teraz, że źle czyniłam. Miałam czas, aby sobie wszystko przemyśleć. Nauczyłam się jakoś żyć, a zresztą – wydaje mi się, że zaczęłam lepiej poznawać samą siebie. Mam też nowe zainteresowania, mam kochających rodziców, ciebie, Małgosiu, a teraz i ciebie – przepraszam, nawet nie spytałam, jak masz na imię.
– Możesz do mnie mówić Marek. Czy wiesz już na pewno, gdzie był twój błąd?
– Teraz wiem. Każdy z tych małych ptaszków miał swoich rodziców, którzy bardzo go kochali. Oni też wiedzieli, jak z nim postępować i jak w swoim czasie uczyć go latania. Byłam egoistką – myślałam tylko o swojej przyjemności. Ach, gdybym mogła cofnąć czas…
– Tego nikt nie może zrobić – odparł anioł. – Ale powiem ci coś – możesz dużo uczynić, aby inni ludzie nie musieli popełniać takich błędów jak ty. Możesz na nowo zaprzyjaźnić się z ptakami. Nie musisz już tak bardzo się ich bać – one są twoimi przyjaciółmi.
– Nie muszę się bać… Rzeczywiście, boję się, ciągle do mnie wracają tamte chwile spędzone na drzewie. Będę się starała. Dziękuję wam, że mogłam się wygadać – przykro jest, gdy człowiek jest sam ze swoimi myślami.
– Marku – wtrąciła Małgosia. – Czy teraz będziesz mógł pomóc?
– No cóż, najważniejsze, że Alina powiedziała o tym, co ją gnębi. Teraz ona sama powinna wiedzieć, co może dalej robić. Powiem tylko, że cieszę się, że ma taką przyjaciółkę jak ty. Obu wam na pewno będzie łatwiej. A teraz muszę już was zostawić – mam przed sobą daleką drogę. Bywajcie! I pamiętajcie – miejcie serca szeroko otwarte, a na pewno będzie dobrze.
– Nie odchodź! Marku! – zawołała Małgosia. – Nie zostawiaj nas tak. Przecież obiecałeś pomóc. Co my teraz zrobimy?
– Wspólnie poradzicie sobie. Pamiętasz przecież, co ci mówiłem wcześniej. Każda z was musi odkryć swą drogę. Pomagajcie sobie i innym i wierzcie w to, że wszystko co dobre jest możliwe.
To były ostatnie słowa Marka, które usłyszały obie dziewczynki. Alina poczuła drgania powietrza i lekki podmuch na policzku.
Minął rok. Anioł nie ukazał się już Małgosi. Alina dokładała wszelkich starań, żeby pomagać swoim przyjaciołom – ptakom. Wspólnie z innymi uczniami budowała domki, które były zawieszane na drzewach. Obie z Małgosią dokarmiały zimą latających przyjaciół, opiekowały się kaczką z chorą nóżką, na zajęciach szkolnych wyświetlały filmy i opowiadały ciekawostki z życia latających stworzeń. Pięknym wydarzeniem było otwarcie galerii prac artystycznych, do której tworzenia zaproszono młodzież z całego kraju.
Można było niekiedy zobaczyć, jak przyjaciółki stoją, rzucając okruszki gołębiom, a wokół nich wiruje z trzepotem mały cyklon, po którego brzegach przemykają gromadki wróbli, a co odważniejsze gołębie siadają na rękach i ufnie dziobią podawany w dłoniach chleb. A wśród całego zamieszania Małgosia z Aliną klaszczą w dłonie i śmieją się.
Ala dużo malowała, a w jej obrazach można było zauważyć sylwetkę bociana, śmigłe jaskółki, strojne bażanty, kąpiące się w piasku wróble i nawet kaczkę z obandażowaną nóżką, spacerującą po stole. Miała też nową pasję – nagrywała głosy ptaków, odtwarzając później popołudniami koncerty, na które zapraszała kogo tylko się dało. I tylko Małgosia widziała czasem smutek i tęsknotę na twarzy przyjaciółki.
Przyszły wakacje. Lato było wyjątkowo gorące. Starzy ludzie mówili, że po takim lecie można się spodziewać ostrej zimy. Częściej niż dotąd dziewczynki doglądały zawieszonych w różnych miejscach domków, zdejmowały uszkodzone i wieszały nowe. Dużo czasu spędzały na łące. Małgosia niekiedy spoglądała w niebo, myśląc o tym, co zdarzyło się przed rokiem. Może był to tylko sen? – myślała czasem.
Pewnego dnia u schyłku wakacji dziewczynki przebywały w lesie. Wspólnie z bratem Małgosi postanowiły zająć się założeniem kilku domków dla ptaków. Radzili sobie w ten sposób, że dziewczynki zawieszały na lince koszyk, w który wkładały domek, a Kuba windował go na drzewo.
Było już popołudnie, gdy cała trójka usiadła pod szerokim dębem, aby zjeść przyniesione ze sobą wiktuały. Zauważyli wtedy, że wygląd okolicy zmienił się. Przeświecające przez liście promienie słońca gdzieś się zagubiły, a światło nabrało jakiegoś dziwnego czerwonawego blasku. Kończyli właśnie posiłek, gdy odgłos grzmotu sprawił, że zaczęli zbierać się do odejścia. Nie były im straszne letnie burze, zwłaszcza że o kilka minut drogi był letni domek rodziny Ali – bezpieczny, bo wyposażony w piorunochrony. Można było tam przeczekać burzę, oglądając widowisko utkane z błyskawic, wiatru i deszczu.
Wychodząc na skraj lasu, dojrzeli granatowo-czarną chmurę, wyłaniającą się od zachodu. Chmura zbliżała się wolno w pomrukach nasilających się grzmotów. Gdy dochodzili do domku, nieruchome powietrze było już rozjaśnione blaskiem błyskawic. Zatrzymali się na progu.
– Spójrzcie! – powiedział Kuba. – Chmura tak wolno się przesuwa. W ogóle nie ma wiatru.
Jaskrawy błysk a w chwilę potem ogłuszający grzmot popchnęły ich do środka.
Nie widzieli dotąd takiej burzy. Powietrze rozświetlały blaski błyskawic, a pioruny uderzały zadziwiająco regularnie. Co kilka sekund po jaskrawym błysku słychać było trwający krótko ostry trzask, to znowu mocny, krótkotrwały huk. A pomiędzy nimi cisza i nieruchome powietrze bez jednej kropli deszczu. Wreszcie po ponad godzinie zaczęło się rozjaśniać, powiał lekki wiatr, a młodzi przyjaciele, wyszedłszy przed domek, ujrzeli niezwykłe zjawisko: świecące ukośnie słońce, uwolnione od chmury, oświetlało jej brzeg, równy jak nożem uciął. W tym świetle widać było nadzwyczajną grubość chmury, oddalającej się powoli przy akompaniamencie przeciągłego dudnienia. Nagle lekki powiew wiatru przyniósł od strony lasu jakiś zapach. Pierwsza uchwyciła go Alina, ale już po chwili wszyscy wiedzieli:
– Coś się pali!
Na tle nieba pojawiły się ptaki, krzycząc coś nieskładnie. Blisko przemknął lis, a pomiędzy nimi czmychnęła para wiewiórek.
– Chodźmy tam szybko! – zakrzyknął Kuba. – Musimy zobaczyć, co się dzieje!
Ledwie przebiegli przez kładkę na strumieniu, dostrzegli smugi dymu, unoszące się spomiędzy drzew. Co jakiś czas przemykały zwierzęta.
Dzieci zbliżyły się do pierwszych drzew. Kuba zatrzymał obie dziewczynki i powiedział spokojnie:
– Posłuchajcie! Wygląda na to, że pożar dopiero się rozpoczyna. Na szczęście nie ma wiatru. Musicie mnie posłuchać. Biegnę do miasteczka po pomoc. Sam przebiegnę szybko, ale tam w lesie może być dym. Nie chciałbym, abyście ryzykowały. Wróćcie do domku – jest tak oddalony, że będzie tam bezpiecznie. Ja szybko przyjdę z innymi. Poczekacie?
– Dobrze, braciszku – powiedziała cicho Małgosia. – Tylko pospiesz się.
Gdy wchodziły już do domku, Alina nagle przystanęła.
– Małgosiu, przypominasz sobie, jak jedliśmy pod dębem? Słyszałam wyraźnie z góry spomiędzy gałęzi cieniutkie popiskiwanie – jestem pewna, że tam jest gniazdo z małymi ptaszkami. Małgosiu, chodźmy tam!
– Alu, Kuba kazał nam czekać tutaj. Czy nie przesłyszałaś się?
– Nie, jestem pewna jak nigdy. Chodźmy szybko! Weź linkę z koszem – musimy sobie poradzić. Och, proszę cię bardzo!
Małgosia chwyciła koszyk. Pobiegły obie w stronę lasu. Tymczasem niebo pociemniało od nadciągających nowych chmur. Skłębiony wał przybliżał się szybko od północy.
Dziewczynki nie bez trudu odnalazły wielki dąb. Powietrze wokół było mętne od dymu, a z głębi lasu przebłyskiwały złote i czerwone płomyki.
Małgosia stanęła, spojrzała w górę.
– Alu, musisz tu poczekać, ja wejdę.
– Nie, ja muszę tam iść. Czuję dużo dymu. Sama możesz nie znaleźć gniazda. A poza tym lepiej niż ty chodzę po drzewach. Jeszcze nie zapomniałam!
– Dobrze, chodźmy razem – zadecydowała Małgorzata. – Ja pierwsza. Poczekaj trochę – zrzucę ci drugi koniec linki, żebyś się asekurowała. Jeszcze chwilkę… łap! Tylko proszę, ostrożnie.
Po chwili znalazły się razem między konarami. Było szaro od dymu, a nagle pociemniałe powietrze przeszył szum – poczuły na twarzach silny i ciepły podmuch.
– Nie mamy czasu, zaraz będzie tu ogień. Szybciej, Alu, bo nie zdążymy! Tak się boję!
– Chyba coś słyszę. Spróbuj się dostać tam, gdzie pokazuję ręką. To na pewno tam!
Małgosia weszła z trudem w rozwidlenie konaru, a za chwilę Alina usłyszała:
– Jest gniazdo i są pisklęta! A wokół trzepocze się para ptaków! Poczekaj tam na mnie, zaraz włożę młode do koszyka!… Och, jak mi się kręci w głowie…
– Małgosiu, co z tobą?! Idę do ciebie! Trzymaj się!
Szum wiatru narastał. Pod dębem pojawiły się płomienie, a spomiędzy sąsiednich drzew sypnęło płonącym igliwiem. Już po chwili wszystko wokół płonęło. Krztusząc się, dziewczynki schodziły powoli w dół, wokół nich łopotały skrzydła ptaków. Małgosia pierwsza zsunęła się na ziemię, a Alina opuściła wiszący na lince koszyk.
– Trzymaj i biegnij! Dogonię cię!
Wtem noga jej się obsunęła i dziewczynka spadła twarzą w spopieloną ściółkę. Zemdlała…
Gdy się ocknęła, czuła, że ktoś ją niesie. Po jej twarzy spływały strugi deszczu. Po chwili poczuła, że jest w jakimś pomieszczeniu. Ktoś położył ją na czymś miękkim, czyjś znajomy głos wyrzekł:
– A teraz odpocznij…
Gdy się obudziła, usłyszała głos Małgosi i poczuła dotyk jej ciepłej dłoni. W tym momencie wiedziała, że wszystko jest inaczej. Czuła, jak ktoś czymś miękkim i wilgotnym delikatnie obmywa jej oczy. Ostrożnie otworzyła powieki.
Małgosia siedziała obok na łóżku, a po jej policzkach spływały łzy. Z drugiej strony Alina zobaczyła uśmiechniętą twarz i ramiona, zza których wyłaniało się dwoje smukłych skrzydeł.
– Marku…
– Nic nie mów. Wszystko jest dobrze – usłyszała.
Przez otwarte okno domku wpływała smuga słonecznego blasku. Za oknem śpiewały ptaki.
Autor bajki: Habibi. Więcej bajek autora w zbiorze Opowieści z różnych światów.