Szop urządził w piątek pranie,
Które zaczął namaczaniem.
Wsypał proszku do miseczki,
Zaniósł miskę, aż do rzeczki.
A w sobotę, tuż nad ranem,
Zaczął wielkie szorowanie.
Bardzo mocno tarł skarpety,
Stare palto, dwa berety.
Kurtkę, szalik, rękawiczki,
Żółty sweter i trzewiczki.
Prał poduszki i dywany
– Cały dom był już uprany.
Ale szop od nowa pierze,
Bo dla niego jest nieświeże.
Znowu pierze swe skarpety,
Stare palto, dwa berety.
Kurtkę, szalik, rękawiczki,
Żółty sweter i trzewiczki.
Po tygodniu szorowania,
Wszystko dziury ma od prania.
Siedzi pracz i medytuje:
– Ja majątek swój zmarnuję!
Muszę pralnię tu otworzyć,
Aby mieć co w ręce włożyć.
Takie czuję powołanie,
Żeby ciągle robić pranie.
Szop ma czystość w charakterze,
Czego dotknie, zaraz pierze.
To co wpadnie w jego łapy,
Zanim trafi na dno szafy,
Pięknie musi być uprane,
Potem zaś uprasowane.