Dzisiaj, gdy tylko Pani otworzyła drzwi, jak zwykle pobiegłem, żeby się z nią przywitać. Naprawdę, nie ma piękniejszej chwili od tej, gdy wraca do domu.
Zaraz potem, Pani bierze smycz i idziemy na spacer. Czekam na ten moment cały dzień.
Czasami, tak tęsknię, że zatulam się w kocyk i zasypiam. Kiedy indziej przeszkadza mi w tym Pućka, gdy akurat ma ochotę na śpiewanie. Wtedy nici ze wszystkiego, zwłaszcza ze spania. Pućka to jest kanarek, mały i podobno stary, czego po nim nie widać, szczególnie gdy śpiewa.
Niestety z towarzystwa Pućki jest mały pożytek, bo ona mieszka w klatce. Nie można z nią poszarpać starego kapcia ani szmaty. Niewiele da się z nią wspólnie robić, poza słuchaniem jej śpiewu. No i nie da się z nią zabić nudy. Głównie tej, od której aż bolą zęby…
Właśnie takiej jak dzisiaj.
Niestety, gdy Pani wróciła do domu, natychmiast to odkryła. Usłyszałem tylko:
– Syfon, coś ty nabroił?!
Od razu wiedziałem co robić. Byłem pewien, że muszę szybko zmykać i ukryć się, tam gdzie akurat łapa sięga. Najlepiej pod łóżkiem. Nie będę wam tłumaczył dlaczego, bo pewnie też tam uciekacie.
Gdy się schowałem, usłyszałem jak Pućka zaczyna dziobać w klatkę i pomyślałem, że jest jeszcze gorzej niż się spodziewałem. Rozpłaszczyłem się wtedy, co nie było trudne bo nogi przypominały już tylko stare sznurowadła i bez trudu wcisnąłem się jeszcze głębiej. Tylko mój brzuch zaczął robić dziwne rzeczy, jakby chciał uciekać ale beze mnie. Przestraszyłem się nie na żarty. Pani krzyczała:
– Syfon, ty szkodniku jeden! Jak mogłeś! To był mój ulubiony obrus.
„Chodzi o tą ciągliwą szmatę ze stołu” – wyszeptałem do brzucha, żeby go trochę uspokoić. Pocieszając siebie powiedziałem: „Jeśli chodzi o ich targanie i rozszarpywanie na strzępy, to jestem mistrzem. Dlatego, gdy Pani odkryje całą prawdę o tym, jak dobrze się bawiłem, to zaraz jej przejdzie.”
Trochę się przy tym pocieszaniu rozmarzyłem. Na samo wspomnienie o tym, jak się fajnie ciągnęła i rozłaziła, zrobiło mi się dobrze. Przypomniałem sobie, jak ją wlokłem po całym mieszkaniu. Najpierw do kuchni, gdzie utaplała się resztkami jedzonka i nie uwierzycie, była taka miła, że poczęstowała nimi ściany i podłogę. Potem zaciągnąłem ją do łazienki, ale natychmiast stamtąd uciekliśmy. Musicie uwierzyć mi na słowo, ślady resztek były dosłownie wszędzie!
Nie rozumiałem tylko jednego dlaczego Pani była zła? Przecież wszystko się udało, a zabawa była pyszna. Mniam.
Po chwili, gdy leżąc zacząłem sam przypominać szmatę, zobaczyłem Panią, która mnie nakryła. Poczułem się zupełnie nagi, jakby bez sierści i bez pcheł. Pani powiedziała:
– Syfon, jak mogłeś mi to zrobić?!
Do tych dziwnych uczuć, które miałem od ogona aż po zęby, doszło jeszcze jedno, że przestanie mnie lubić, pewnie tak jak wy. Au!
– Syfon, zawiodłam się na tobie, wiesz? To była pamiątka po mojej babci.
I nie uwierzycie, Pani zaczęła płakać. I to była moja wina. Nie pojmowałem tylko jednego, ten obrus był raczej do radości niż do smutku. Tymczasem Pani wciąż płakała.
– Au! – zawyłem, bo w końcu zrozumiałem. – Au! – powtórzyłem tylko żałośniej. Czułem się winny nieszczęściu Pani i tej wspaniałej szmaty zwanej obrusem.
Przez chwilę myślałem, że będę musiał poszukać nowego domu. Jednak oczy, które na mnie spojrzały znowu zobaczyły we mnie psa, którym byłem dotychczas. Syfona, który jest szczęściarzem, bo ma kogoś, kto go kocha. Na potwierdzenie czego Pani wyszeptała:
– Syfon, już dobrze. Wybaczam ci.
Po chwili, zaczęła się ubierać, a ja usłyszałem najwspanialsze słowa świata:
– Chodź już! Czas na spacer!
Pozostałe przygody psa Syfona można przeczytać w dwóch książkach: część pierwsza – Syfon, pies taki jak Ty! i część druga – Syfon i uczucia. Obie autorstwa Iwony Kamińskiej, wydane przez Wydawnictwo Czterolistne.