Długo babcia nie czekała,
list mi wkrótce napisała.
Że w ogrodzie jakieś waśnie,
i że podsłuchała właśnie-
jak Kalafior i Marchewka,
( z nimi była też Rzodkiewka )
jakiś spisek niecny knują-
i nocami debatują.
Tuż po zmroku, przy altanie,
urządzili swe zebranie.
Pod osłoną nocy stali,
i się szeptem naradzali-
W jaki szybki, tajny sposób,
pozbyć się z ogrodu osób,
których rządów już nie chcieli
i zagarnąć tron im mięli.
A królestwem wraz z dobrami,
chcieli się podzielić sami.
– Ustrój cały obalimy!
– Rządy nowe wprowadzimy!
– A jak króla przegonimy,
to się nieźle wzbogacimy.
Taki podły plan swój mięli,
zacząć chcieli od niedzieli.
Rządy nowe ustanowić.
Bogactwami się obłowić.
Już Kalafior się raduje,
Marchew sobie gratuluje.
I w objęciach się ściskają,
że tak chytry pomysł mają.
Tylko Rzodkiew jakaś cicha,
tajemniczo czasem wzdycha.
W końcu rękę w górę wznosi,
i o chwilę ciszy prosi.
– Posłuchajcie mnie w tej chwili,
przyjaciele moi mili.
Świetny, wspólny pomysł mamy,
lecz jak tego dokonamy?
Przecież król nasz- Seler Wielki,
nie da stłuc się jak butelki.
Jest odważny i waleczny,
mądry, dobry i stateczny.
Nam się króla złoto marzy,
lecz jest przy nim masa straży.
Która bez mrugnięcia okiem-
stanie pod Selera bokiem.
Oni walczyć mężnie będą,
a nam z lęku liście zwiędną.
Wszystkie soki z nas wycisną,
i marzenia nasze prysną.
Nim Rzodkiewka zakończyła-
Marchew cała się spociła.
Blada całkiem jak Pietruszka…
– Może nam pomoże Gruszka?
Ona ciągle pod płotami,
w komitywie z przyprawami,
jakieś czary dziwne czyni.
I chwaliła się u Dyni,
że moc wielką jakąś ma-
bo zaklęcia mroczne zna.
Kalafiora przeszły dreszcze…
– I słyszałam o niej jeszcze,
że z ziołami się zadaje.
A pokrzywa sok jej daje,
który straszną moc posiada,
i zamienić może w gada.
Nagle szelest usłyszeli,
więc uciszyć się musieli.
W bladym świetle od księżyca
zobaczyli Czosnka lica.
Jak wychodzi z za altany,
jakiś mocno rozczochrany.
Idzie ku nim chwiejnym krokiem,
czarną księgę ma pod bokiem.
W ręce trzyma butlę wina.
Wnet się żalić im zaczyna,
że go z dworu król wygonił,
chociaż wiernie króla chronił-
przed czarami przeróżnymi,
urokami straszliwymi.
Bo dowiedzieć się musicie,
tylko czy mi uwierzycie?
Czosnek magiem był nadwornym,
i wróżbitą bardzo zdolnym.
W czarnej magii się lubował,
więc swą księgę wciąż studiował.
Księgę gwiazdy mu zesłały,
w niej swą wiedzę zapisały.
Słynął także z swej mądrości,
więc u króla często gościł.
Rozwiązywał sporne kwestie,
których nie brak jest w królestwie.
Rzodkiew usta otworzyła,
oczy lekko przymrużyła.
I w obłudnym swym uśmiechu-
maga prosi bez pośpiechu.
– Rozwiń magu najwspanialszy,
swej historii opis dalszy.
Co zrobiłeś tak strasznego,
że straciłeś łaskę jego?
Że cię Seler wraz z sługami,
przepędzili batogami.
Czosnek księgę w trawę cisnął,
ślinę przełknął, pięść zacisnął.
I wykrzyknął z wielkim gniewem-
– Sam dokładnie tego nie wiem!
Przypuszczenie mi się wcina,
że królowej jest to wina!
Ciągle tylko mnie szpieguje,
obserwuje i pilnuje!
Sen proroczy ponoć miała,
i w śnie owym mnie widziała.
Jak z królewną Seleryną,
ślub bierzemy – jej łzy płyną.
Bo być żoną mą nie chciała,
magia moja ją zmuszała.
Ponoć sen był jak na jawie-
tak mówiły Maki w trawie.
– Od tej chwili mnie śledziła,
życie w koszmar mi zmieniła!
Magia nawet nie pomogła,
taka z niej ropucha podła.
Obłęd w oczach prawie miałem,
aż jej w końcu powiedziałem:
– Selerowo! – Ma królowo!
Twoja córka jest przepiękną,
przy niej wszystkie panny więdną.
Lecz ja przyrzec tutaj mogę,
( niech mi ślimak zeżre nogę )
jeśli chciał bym w twoim domu,
z twoją córką po kryjomu…
I zapewniam cię – na pewno,
( niech mi ząbki wszystkie szczezną ),
że ja nie chcę Seleryny!
Odczytuję też z jej miny-
osobowość ma po tobie,
wolałbym już leżeć w grobie.
Gdy królowa wysłuchała,
to ze złości zzieleniała.
Ja się nisko pokłoniłem,
i czym prędzej oddaliłem.
Zejść królowej z oczu chciałem,
złe przeczucie jakieś miałem.
No i się nie pomyliłem,
na swej skórze doświadczyłem.
Nim zdążyłem dojść do wieży,
król ze strażą mnie namierzył.
A za nimi Selerowa,
zrobić krzywdę mi gotowa-
biegła, krzycząc coś po drodze,
że ją obraziłem srodze.
Zdarli ze mnie wszystkie szaty,
i dostałem tęgie baty.
Za mą szczerość się zemścili,
tak mnie z dworu wypędzili.
Marchew głową pokiwała,
okiem łypiąc znaki dała.
I spiskowcy w jednej chwili,
już w porozumieniu byli.
Wykorzystać maga chcieli,
bo z nim większą szansę mieli.
Aby plan swój w życie wdrożyć-
wnet bogactwem się obłożyć.
Pomysł zdrady objaśnili,
i do szajki swej włączyli.
Czosnek zemstą zaślepiony,
winem trochę odurzony,
z przystąpienia w ich szeregi-
bardzo był zadowolony.
Sprzymierzeńców w nich zobaczył,
więc ich winem swym uraczył.
Na znak zgody się napili –
tak przymierze swe uczcili.
Już nazajutrz – wczesnym rankiem,
częstowali się śniadankiem.
Czosnek strawę jadł w milczeniu,
cicho siedział w zamyśleniu.
Nagle pomysł mu zaświtał,
w myślach nowy plan powitał.
Zaczął głośno coś rachować.
-Trzeba plan wasz skorygować,
a intrygę skalkulować!
– Posłuchajcie mnie jarzyny,
to podstępem zwyciężymy!
Zamku sami nie przejmiemy,
w czwórkę bram nie sforsujemy.
Więc fundusze zgromadzimy,
wojska obce sprowadzimy!
Bo słyszałem, że za złoto,
chwasty najmą się z ochotą.
W broń naturą obdarzone,
przy czym świetnie wyszkolone.
Zwłaszcza Osty są bezwzględne,
silne, mocne i podstępne.
Są jak bestie sokożerne,
co za złoto będą wierne.
Rzodkiew z lęku jeść przestała,
Marchew z wrażeń omdlewała,
A Kalafior z drżącym sercem,
prosił o szczegółów więcej:
-Powiedz magu – rzekł odważnie,
czy ty mówisz to poważnie?
Jak my Osty wynajmiemy?
Skoro groszem nie pachniemy.
Jak zapłacić sokożercą?
Gdy w kieszeniach pustki świecą.
By swym słowom dodać wiary,
wyjął z płaszcza portfel stary.
A w nim pustką zaświeciło-
nic kompletnie tam nie było.
Na to Czosnek: – Słuchaj bracie!
Od myślenia mnie tu macie.
Ja już wszystko przemyślałem,
na was orły nie czekałem.
Wasz jest pomysł i namowa,
a w szczegółach moja głowa.
-Ty nas magu nie obrażaj!
I na słowa swoje zważaj.
Mocy wielkiej my nie mamy,
lecz uczciwie z tobą gramy.
-Dobrze, dobrze odparł mag,
i na krześle głębiej siadł.
Wypił szklankę zimnej wody,
znów rozpoczął swe wywody:
-Aby szansę większą stworzyć,
to musimy złoto zdobyć.
Na to mam już plan misterny,
jak zapłacić sokożernym.
Dzisiaj w nocy się zbierzemy,
i do zamku zakradniemy.
Tajnym wejściem zapomnianym,
rzadko kiedy pilnowanym.
Potem przez korytarz ciemny,
i przez salon króla dzienny,
na dziedziniec wejść musimy-
aby dojść do Seleryny.
Do komnaty jej wejdziemy,
dla okupu ją porwiemy.
Żeby straży nie zbudziła,
i nas krzykiem nie zdradziła-
mą miksturą ją uśpimy,
wonią kwiatów odurzymy.
A królowi list złożymy,
że królewnę uwolnimy,
jeśli złota nie poskąpi,
i z dwa worki nam odstąpi.
-Jesteś wielki! – Magu nasz!
I na karku głowę masz!
Ułożyłeś plan mocarny,
w swej prostocie aż genialny.
I przez prawie pół godziny,
zachwycały się jarzyny-
owym planem doskonałym,
i umysłem wręcz wspaniałym.
Który Czosnek mag posiadał,
i z lekkością myślą władał.
Czosnek przyjął dumną minę,
-ja z mądrości przecież słynę.
Ale nie czas na głupoty,
trzeba wziąć się do roboty.
Wszystkim prace porozdzielał,
sam składniki w lesie zbierał.
Na miksturę dla królewny,
bo efektu chciał być pewny.
Potem pobiegł w takie miejsce,
w którym kwiatów jest najwięcej.
Kwiaty woń mu pożyczyły-
nieświadome przecież były,
że w złym celu chce jej użyć,
i księżniczkę nią odurzyć.
Woń w fioleczce małej zamknął,
i już w drogę- jak wiatr pomknął.
Czasu przecież było mało,
na dodatek się ściemniało.
A tym czasem, obok studni,
słychać jak coś strasznie dudni.
To jarzyny się siłują,
w pocie czoła dom budują.
Z suchych liści i patyków,
z drobnych szyszek i kamyków.
I w niecałe dwie godziny,
stał już dom dla Seleryny.
Czosnek prace nadzorował,
stał, pilnował, korygował.
Żeby domek był wygodny,
i porwanej panny godny.
Tak go razem zbudowali,
na sam koniec poprawiali.
Z tłem ogrodu się zlał cały,
już go oczy nie widziały.
Wiele pracy w dom włożyli,
bo nadzieją wielką żyli-
że ten trud się im opłaci,
gdy król złotem swym zapłaci.
Domek jeszcze wzrokiem pieszczą,
wnet królewnę w nim umieszczą.
I przez kilka dni z pewnością,
będą gościć ją z godnością.
Noc nadeszła – ptak przeleciał,
i jarzyny strach obleciał.
Lecz po sobie znać nie dali,
że wyprawy tej się bali.
Miną tęgą nadrabiali,
kolan drżenie ukrywali.
A tchórzliwi – bardzo byli
i nawzajem się straszyli.
-Straszna wokół jest ciemnica!
-Niebezpieczna okolica!
-W krzakach jakoś dziwnie prycha!
-Tam na pewno bestia czyha!
Czosnek pierwszy się odważył-
woni z fiolki troszkę zażył.
Ręką machnął, głową skinął-
iść im kazał groźną miną.
Wziąwszy wreszcie się pod boki,
w strachu, wolno stawia kroki.
Za nim idą pozostali,
chociaż strasznie się iść bali.
Kiedy przeszli grządki Chmielu-
prawie byli już u celu.
Przejście tajne wymacali,
(na kolanach je szukali)
zlani potem i strudzeni,
cali byli ubłoceni.
Gdy już tunel ciemny przeszli,
do salonu króla weszli.
Po cichutku się skradali,
i dziedziniec już mijali.
Chyba im się poszczęściło,
nigdzie straży tam nie było.
Więc spiskowcy w jednej chwili,
pod księżniczki drzwiami byli.
Teraz zacznie się zabawa,
znów zaczęła się narada.
Znów zaciekle debatują,
coś na migi pokazują.
W końcu się porozumieli,
i pod drzwiami buty zdjęli.
Do komnaty cicho weszli,
kilka kroków boso przeszli.
Potem wszystko poszło z planem-
choć Kalafior szturchnął dzbanem.
Ciemno przecież bardzo było,
i dzbanisko się rozbiło.
Lecz księżniczka mocno spała,
bo mikstura już działała.
Zachęceni jej chrapaniem,
ekscytując się zadaniem-
mocno wszyscy pracowali,
i księżniczkę zawijali.
W prześcieradło z jej pościeli,
bo ją sprawniej przenieść chcieli-
przez tunele bardzo wąskie,
i przez grządki mocno grząskie.
Gdy ją wreszcie zawinęli,
z wielką ulgą odetchnęli.
Czosnek oddech ledwo łapał,
ze zmęczenia głośno sapał.
Widać było z jego twarzy,
że księżniczka dużo waży…
Tekst zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autorki (Alicja Kowalska)