Gdzieś daleko w górzystej krainie,
gdzie to potok po kamieniach płynie,
gdzie świerk dumny z halnym sobie gada,
stare baśnie górom opowiada,
była wioska cicha, mała, skromna
otoczona wielkimi górami.
Jak się zwała? Już teraz nie pomnę,
więc ja nazwę ją Borowiczami.
W Borowiczach, nad rwącym potokiem
stał młyn duży, nań to czujnym okiem
Józef patrzał i właściciel młyna –
patrząc myślał wciąż o swoich synach.
Miał ich trzech, przyuczał do pracy,
żeby byli dzielni jak junacy,
żeby o ojcowy młyn starannie dbali,
byli dobrzy i ludzi kochali.
Lecz tak w bajce, jak w życiu się składa,
że nie zawsze się ludziom układa.
Przysparzali Józefa synowie
zmartwień, trosk, siwizny na głowie.
Syn najstarszy – Bartłomiej – chłopisko
co się zowie, robić umiał wszystko,
ale mawiał: – Ja ci ojcze drogi
nie upadnę z prośbami pod nogi,
gdy pracuję, robię to dla siebie,
bo młyn przecież dostanę od ciebie.
I te łąki i las nad potokiem
i ten skrawek pola tuż pod bokiem.
Tak się chytry Bartłomiej przymawiał
i do ojca niegrzecznie przemawiał.
A syn drugi, ten średni – Antoni,
bał się pracy, od roboty stronił.
Karczmę lubił, hulanki i żarty,
lekkomyślny, leniwy, uparty.
– Ojcze – wołał – nie chcę twego młyna,
mnie wystarczy wesoła dziewczyna
i muzyka i skrzypce i basy
i do tańca podkute obcasy!
Syn najmłodszy Kacperkiem nazwany,
był przez braci bardzo wyśmiewany:
że to w młynie dźwiga wory mąki,
kosi żyto wozi siano z łąki,
że wypędza bydełko na paszę,
że na obiad warzy ojcu kaszę.
Pracuj – śmiali się z Kacperka bracia,
nam się przyda tutaj twoja praca!
Jesteś mały, głupiutki chłopczyna,
nie dostaniesz bracie tego młyna!
Lecz Kacperek nie słuchał złych braci
i się chwytał w młynie każdej pracy,
więc go kochał Józef i zwierzęta,
nawet leśne i polne ptaszęta.
A najbardziej lubił go we młynie
kot, co to miał Baltazar na imię
i był zawsze w przyjaźni z Kacperkiem,
bo miał w misce mleko, tłustą sperkę.
Myszy w młynie kocisko pilnował
Przy ich norkach wciąż nocą czatował.
Przyszedł kiedyś dzień jesienny
z szarugami i deszczami –
zachorował młynarz Józef
i rozmawia tak z synami:
Stary jestem, zdrowia nie mam,
trzeba młyna dopilnować,
pola, łąki, lasu skrawek,
Kacperkiem się opiekować,
bo już widzę, że śmierć blisko –
no i umarł biedaczysko!
Rzekł Bartłomiej: po pogrzebie
ja młynarzem tu zostaję,
ty Antoni bierz las, łąkę,
ty Kacperku na rozstaje
dróg uciekaj z kromką chleba,
bo mi tu małego chłopca,
darmozjada nie potrzeba.
Zabierz z sobą tego kota,
bo jest stary, wyleniały,
będą tylko z nim kłopoty,
myszy będą harcowały!
Ja drugiego kota znajdę
i tęgiego parobczaka,
idź Kacperku z tego domu,
bo dziś wola moja taka.
Wziął Kacperek kromkę chleba,
idą z kotem w świat nieznany,
płacze chłopiec, że tak z domu
bez litości jest wygnany.
Żegna dom i miłą wioskę
i tę smutną nuci piosnkę:
„Opuściłem już na zawsze
te ojcowe progi.
Wygonili mnie źli bracia
na rozstajne drogi.
Nie mam domu, pracy, chleba,
tylko tego kota,
nikomu mnie nie potrzeba,
biedny ja sierota!
Tak mi smutno, taki żal
teraz serce ścisnął,
muszę iść w nieznaną dal
ja i mój kocisko!”
Usiadł na rozstajnych drogach,
co tu począć w wielkiej biedzie ?
Wtem patrzy – przez Borowicze
piękny powóz sobie jedzie.
I tu stał się dziw nad dziwy!
Dziw jak z bajki, dziw prawdziwy!
Kot Baltazar dumnie staje
i wybiega na rozstaje
i z zadartym kocim nosem,
odzywa się ludzkim głosem:
– Mój Kacperku nie płacz, nie bucz
i zaufaj mi chłopczyno.
Ja ten powóz, co tu jedzie
na rozstaju dróg zatrzymam.
Daj mi tylko swoje buty
i kapelusz daj słomiany,
bo ja jestem mój Kacperku
taki kot zaczarowany.
Tu ukłonił się kocisko
i zaśpiewał basem, nisko:
„W bajce jestem takim kotem,
co kapelusz ma i buty,
czy wy wszyscy wiecie o tym,
że but każdy jest podkuty
Iskiereczki sypią
srebrne me ostrogi,
wnet się dzieją czary,
gdy mam w butach nogi!
Temu, kto mnie bardzo lubi ,
sypnę nagrodami,
niechaj się przyjaciel chlubi
kocimi czarami!”
Już się piękny powóz zbliża,
kot się kłania, oczy mruży,
a z powozu się wychyla
śliczna twarz królewny Róży.
– Kto to tu tak pięknie śpiewa ? –
Pyta dziewczę zadziwione.
– Jam czarodziej jest Baltazar –
mówi kot w królewny stronę.
Oto Kacper – mój siostrzeniec,
zbójcy w lesie nas napadli
i zaczarowaną kulę
oraz szaty nam ukradli.
– O wy biedni, a tu jesień,
deszcze snują się po lesie!
Zapraszam was do zamczyska,
o, za tamtą górą , blisko.
Nad przepaścią zamek stoi,
pilnują go trzy sokoły.
Ja tam mieszkam z moim tatą
królem dobrym i wesołym –
władcą Państwa Stu Strumieni,
saren, ptaków i jeleni.
Jest on królem sprawiedliwym,
dobrze nam się w państwie dzieje,
więc się dobrem podzielimy
z Kacperkiem i czarodziejem.
Już Baltazar i Kacperek
do karety w mig wsiadają,
już mijają wielką górę
i u wrót zamczyska stają.
Biegnie Róża ucieszona,
ściska króla Jegomości
i przedstawia swemu tacie,
jakich mu przywiozła gości.
Król Teofil uśmiechnięty,
wielkie wąsy i łysina,
wesolutki, okrąglutki,
dobry humor, tęga mina.
Wita kota Baltazara ,
jak starego przyjaciela
i wydaje ucztę zaraz,
bo to święto, to niedziela.
– Gdy gość jaki w moje progi
tu zajechać chce w niedzielę,
jest mi zawsze bardzo drogi
i jest moim przyjacielem.
Przeto zacny Baltazarze
i ty Kacprze, chłopcze miły,
jak obyczaj ojców każe,
weselcie się ile siły. –
No bo król ten lubił gości
i był znany z gościnności.
Muzykanci pięknie grają,
miłych gości zabawiają,
służba już półmiski nosi,
król Teofil toast wznosi:
„Niech nam żyją goście mili,
którzy do nas dziś przybyli!
Niech mój dom za swój uznają,
życzliwości niech zaznają,
bo gość każdy jest mi drogi,
który przybył w moje progi!”
Już Kacperek dostał szaty,
strój wytworny i bogaty:
piękny kubrak haftowany,
nowe spodnie i ciżemki,
a za pasem miecz schowany –
zgrabny, lekki i maleńki.
Kot kapelusz ma czerwony,
strój ze skóry, takież buty,
a jak tańczy – iskry lecą –
każdy złotem jest podkuty.
– Choć w mym państwie – król powiada,
sprawiedliwość dziś się dzieje,
lecz mianuję Baltazara
swym Nadwornym Czarodziejem
oraz jak tradycja każe –
mym Królewskim Kronikarzem.
Był tu kiedyś raz poeta –
doskonały wierszokleta,
co kronikę mi prowadził,
lecz się właśnie wyprowadził
i wyjechał hen za morze
do królestwa Imć Bębenka,
bo tam poznał pannę Zorzę,
co wesoła jest i piękna.
Nie mam teraz kronikarza,
A tu się okazja zdarza,
by Baltazar – kot prawdziwy,
który czyni wielkie dziwy,
który ludzkim głosem gada,
nawet bajki opowiada,
umie pisać gęsim piórem
i którego mam tak blisko,
o mym państwie dzisiaj pisał
najdokładniej w świecie wszystko.
A pod Kacpra już opieką
jest królewski młyn nad rzeką,
bo potrafi robić mąkę,
z której ciasta pyszne pieką.
I Kacperek z Baltazarem
żyli w zamku Teofila,
tak płynęły długie lata –
szybko jak króciutka chwila.
Zestarzał się król Teofil,
woła kota Baltazara,
kocie, proszę cię o radę,
więc odpowiedz mi tu zaraz.
Mój ty kocie, Kronikarzu,
co to serce masz jak dzwon,
powiedz mi, bo nie mam syna,
komu mam dziś oddać tron?
Kot pomyślał i powiada:
Kacperkowi daj za żonę
swoją córkę, śliczną Różę,
co ma modre oczy duże,
co ma piękne, złote włosy,
jak pszeniczne, letnie kłosy,
co ma serce brylantowe,
bystry umysł, mądrą głowę.
Kacper chłopiec to zaradny,
dobry, mądry i pogodny,
będzie królem sprawiedliwym,
wielkodusznym i łagodnym.
Król posłuchał Baltazara
i wyprawił weselisko,
a Baltazar – Kot – Kronikarz
opisał to w bajce wszystko.
Teraz rządzi sprawiedliwie
król Kacper u boku Róży,
król Teofil niańczy wnuki,
a kot w tym królestwie służy
dobrą radą, dobrym piórem,
czarodziejską swoją mocą,
chociaż czasem w zamku słychać
jak przegania myszy nocą.
Tekst zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autora (Elżbieta Śnieżkowska-Bielak).