Natomiast bajkopletką, czyli osobą, która bajki plecie (tak przynajmniej to określa moja córka, Zosia) – wiele lat temu. Opowiadałam bajki dzieciom mojego rodzeństwa, znajomych, a wreszcie własnej Zośce. Wcale nie zamierzałam tego spisywać, jednak poprosił mnie o to Sławek, mój mąż. Jakieś 2-3 lata temu Zosia słuchała wyłącznie maminych bajki, więc chyba chciał mieć ściągę przy jej usypianiu pod moją nieobecność. Okazało się, że pisanie zajmuje więcej czasu niż opowiadanie i po kilku stronach zrezygnowałam. Ale on je przechował. Na początku tego roku intensywnie szukałam pracy. W dodatku „Gazety Wyborczej” ukazało się drobne ogłoszenie wydawnictwa zapraszające do współpracy „autorów dla dzieci”. Mąż mnie przekonał, żebym wysłała tę próbkę bajki sprzed lat. Dwa dni później dostałam odpowiedź, że są zainteresowani wydaniem Kruszynki, w formie powieści lub cyklu krótkich bajeczek. Wybrałam tę pierwszą wersję.
– Skąd brać pomysły na bajki?
Najlepiej od dzieci. Mnie inspiruje Zośka. Tematyka i bohaterowie zmieniali się wraz z nią. Kiedy marzyła o domowym zwierzątku, powstała bajka o niezwykłej rybce. Gdy zaczęła zadawać pytania związane z Kosmosem, opowiadałam jej o Zuzi buszującej wśród gwiazd. To były takie ulotne historyjki, których pewnie już następnego dnia nie umiałabym odtworzyć w pierwotnej wersji. Gdy Zosia zrobiła coś złego, z pomocą zmyślonych bohaterów uświadamiałam jej błąd i pozwalałam dojść do wniosków. To przecież łatwiejsze niż przyjęcie krytyki bezpośrednio. Kiedy przytrafiło jej się coś przykrego, serwowałam bajkę-pocieszankę.
– A jak było z Kruszynką?
Zosia miała kłopoty w przedszkolu. Odrzuciła ją grupa, bo była najmniejsza wśród dzieci. Dziewczynkom-blondynkom nie podobało się też to, że jej włosy są ciemne. Może trudno w to uwierzyć, ale to naprawdę się działo w warszawskim, zresztą prywatnym, przedszkolu. Uraz był poważny. Zosia płakała po nocach, nie mogła spać. Oczywiście zabrałam ją do innego, dobrego otoczenia, ale dodatkowo stworzyłam Kruszynkę – małą istotkę, zdecydowanie mniejszą niż Zosia, o walecznym sercu. Bohaterowie znani z literatury, Calineczka czy Tomcio-Paluch, nie załatwiali sprawy, bo nie byli bezpośrednią odpowiedzią na kłopoty mojej córki i pewnie wielu innych dzieci. Gdy powstawali, nie było przecież jeszcze alergii, zwyczaju leczenia mleczaków u dentysty czy problemów z akceptacją wszelkiej odmienności. Kruszynka to bajka bardzo współczesna, chociaż nie brakuje w niej elementów magicznych.
– Co radziłaby Pani rodzicom, którzy potrafią opowiadać i pisać bajki, ale nie wiedzą co z tym dalej zrobić?
Moim zdaniem ci, którzy je opowiadają, zwykle nawet nie wiedzą, czy potrafią pisać. I od tego powinni zacząć – szybko przekonają się, że to nie to samo, ale, być może im się spodoba. A jeśli nawet nie – taka własna bajka, choćby tylko jedna, czytana po latach, to musi być frajda. Żałuję, że nie pamiętam już dziś żadnej z historyjek opowiadanych przez moją mamę, a ona ich nie spisała. Gotową bajkę warto komuś pokazać. Najlepiej zacząć od takiego konkursu, jak obecnie organizowany przez czasopismo „Mamy Przedszkolaka”, można też spróbować od razu w wydawnictwie dla dzieci – można je znaleźć chociażby w internecie. I nie należy zrażać się odmową współpracy – czyż wystarczającym sukcesem nie jest zachwyt choćby jednego, własnego, dziecka?
– Czy będą kolejne bajki?
Opowiadane – z pewnością, zwłaszcza, że wkrótce znowu zostanę mamą i pewnie moja druga córeczka też będzie chciała przy nich zasypiać (Zośka już nie, bo woli komiksy W.i.t.c.h. od mojego bajania). A pisane? Wydawca zamówił już wstępnie kolejne, ale ja trochę się waham. To zależy głównie od tego, czy Kruszynka spodoba się dzieciom. Nie ukrywam, że bardzo bym tego chciała.
Rozmawiała Hanna Majewska
Rozmowę prezentujemy dzięki uprzejmości miesięcznika „Mamy Przedszkolaka” pisma dla rodziców rozdawanego w warszawskich przedszkolach.