☰ menu

W oczekiwaniu na dziecko – cz. II Początek dziewiątego miesiąca ciąży.

Końcówka ciąży na wesoło
📖 Czyta się średnio w 6 min. 🕑
Zakupy.

Zaczęliśmy wczoraj robienie zakupów ”naprawdę”, czyli już wszystko leciało z listy po kolei – od pieluch, przez patyczki do nosa, oliwki, po ubranka i grubsze sprawy. Po kilku godzinach (w tym po drugiej spędzonej tylko na sali hipermarketu) miałam ochotę usiąść na środku i płakać. Dlaczego nie zrobiłam tego wszystkiego miesiąc-dwa wcześniej? Nie mam siły już tak dreptać z wózkiem, nie mam siły wybierać i czytać opisów na kremach, poczułam się kompletnie bezradna wobec ogromu możliwości, jakie atakują mnie z każdej półki… to jakiś konsumencki koszmar, przynajmniej w moim stanie ducha i ciała. Nie da się za bardzo wyciągnąć od znajomych co dobre i co naprawdę warto kupić, bo każdemu pasuje co innego, każdego na inne półki cenowe stać – i takie też rozstrzelone rady będą ci dawać. Także stój kobieto i zgaduj, która oliwka i krem zgra się ze skórą akurat twojego dziecka. To tak jakby pytać koleżanki o dobry krem do twarzy… będzie ich zawsze tyle, ile pytań zadasz 😉 Dobrze, że przynajmniej niektórych oliwek sama używałam do smarowania brzucha w ciąży – i albo zapachy mi się przejadły, albo kojarzą mi się z trudnym, „zwrotnym” początkiem ciąży – więc wybór choć trochę się zawęża…

Tego wieczoru poryczałam się nad kolacją – ze zmęczenia i przerażenia, że tyle jeszcze tego wszystkiego zostało do zrobienia, że tyle trzeba wyprać wyprasować, dokupić jeszcze, a ja mam ochotę położyć się i czekać… kochany mój mąż ocierał mi łzy i oboje wiedzieliśmy, że jutro mi minie, jak tylko odpocznie mi kręgosłup i zejdzie opuchlizna z nóg…

No właśnie, już za miesiąc się poznamy.

Ale numer – ten dzieciak ma już w swoim „twardym dysku” od dawna wszystko zapisane, wszystko poukładane – od wyglądu zewnętrznego po temperamencik, łącznie ze skłonnościami do przesady lub nie, tycia lub nie, szybkiego bądź wolnego starzenia się hen hen, kiedyś tam za kilkadziesiąt lat……… A ja, współtwórca, mogę tylko czekać i się niecierpliwić, bo wiem o moim dziecku dokładnie NIC w tej chwili! Będę się go uczyła przez całe życie. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić Jej wyglądu, czyje będą oczy, czyje uszy itd. (zapewne głównie Jej własne ;-), choć oczywiście na początku w żartach robiliśmy sobie z mężem taką listę pobożnych życzeń – żeby włosy miała po jednym, ale łydeczki to już lepiej po drugim, dziewczynka w końcu… Jakoś szybko nam to minęło, może dotarło do nas jak bardzo nie ma to znaczenia – to po pierwsze, a po wtóre – że i tak będzie jak będzie, nie mamy na to wpływu, więc szkoda energii, a nuż zakorzeni się człowiekowi we łbie jakieś oczekiwanie i potem klops. To chyba pierwszy moment, kiedy trzeba rozpocząć trening zwalczania własnych oczekiwań wobec dziecka… bo ono będzie nie takie jak chcemy, tylko takie, jakie będzie i już. Osobny człowiek przecież. Coś tam uda się zdziałać poprzez wychowanie i oczywiście należy się starać w dobrej wierze, ale nie rodzice wybierają cechy osobowości, talenty i zainteresowania, jakie się dziecku w prezencie od losu dostaną.

Jeszcze a propos wyglądu…

poszliśmy na trójwymiarowe badanie usg, żeby Córcia miała na pamiątkę płytę z nagraniem siebie samej w brzuchu mamusi. Skoro już takie możliwości są, to żal nie skorzystać! Natomiast nasza Maleńka nie czuła się gotowa na przyjmowanie gości, zasłoniła się przedramionami i tylko czasem pokazywała kawałek buźki – sprawdzała, czy ciągle tam jesteśmy 😉 ziewnęła sobie parę razy, a potem pokazała nam język i poszła spać. Prawdziwa kobieta – co tak wpadacie bez zapowiedzi, kiedy ja jeszcze nie gotowa, nie uczesana taka… ;-))) nie będzie oglądania!

Napady lęków…

Przez całą ciążę miewałam napady lęku o tę małą dziewczynkę, na której los jestem w stanie wpłynąć jedynie na samym początku. Całe życie najeżone jest potencjalnymi tragediami, dopiero jak człowiek to sobie wyobrazi, zaczyna Bogu dziękować za problemy, które go dotykają – właśnie, tylko problemy, nie tragedie.

No bo jak ustrzec to maleństwo przed chorobami, przed złymi ludźmi, zawiedzioną przyjaźnią, złamanym sercem… nie da się i już, trzeba być obok i próbować wspierać w przejściu przez to wszystko, co Jej pisane. A czy ja będę przy niej na tyle długo, żeby być wsparciem? Czy wystarczy środków na wykształcenie, na tysiąc innych rzeczy, tak żeby to nasze dziecko mogło sobie w świecie poradzić?… Nie ma chyba myślącego człowieka, którego nie dopadłyby takie wizje, jednak w odniesieniu do dzieci to naprawdę wysoka fala. Myślimy – ja sam w razie czego sobie poradzę, można wyjechać, można w złych czasach pomieszkać kątem u przyjaciół, robić cokolwiek, ale z dzieckiem już nie tak prosto…. Ech, dosyć, bo zmierzam w prostej linii do starej prawdy, że „małe dzieci to mały kłopot”. Kurczę, jak ja nie lubię tego powiedzenia. Nie chce myśleć o moim dziecku w kategorii kłopotu! Nawet, jeśli to powiedzenie jest prawdziwe. Myślę, że każda miłość to swego rodzaju kłopot – bo boli każda sprzeczka, sprawiony zawód, niespełnienie oczekiwań, bo nie sposób wyzbyć się lęku o kochaną osobę…. A dziecko to miłość do potęgi, za którą w dodatku człowiek czuje się odpowiedzialny bardziej, niż za cokolwiek innego na świecie.

No dobrze, pofilozofowałam sobie, korzystam z ostatnich pewnie tygodni (na dłuuugo), kiedy jeszcze mogę. Za chwilę zacznie się sprint na trasie kupka-cyc-spacerek i skończy się udręka metafizyczna… Mądrzy ludzie mówią, że aby odpoczęła głowa, trzeba zająć ręce – no już ja na pewno będę miała pełne ręce roboty ;-)))

Myszko moja, ależ ty się naprężasz….

Czasem to tak ciągnie w różne strony, że nie wiem za co się łapać. Może Malutka stara się przekręcić jednak?…. w każdym razie mój brzuch najczęściej przypomina dwugarbnego wielbłąda, góry i doliny – w dodatku ruchome. Śmiesznie to wygląda, kiedy mam obcisłą bluzkę, na pewno nie jest to okrągły ciążowy brzuszek. Wyglądam raczej jak Barbamama 😉

 

Część I Początek ósmego miesiąca 

 

Exit mobile version