☰ menu

W oczekiwaniu na dziecko – początek ósmego miesiąca

Ciąża okiem mamy
📖 Czyta się średnio w 10 min. 🕑
Choć samej trudno mi w to uwierzyć

dotarłam do ósmego miesiąca ciąży. Może powinno się mówić „ósmy miesiąc życia mojego dziecka”, wtedy łatwiej przyswajałoby się myśl, że w ogóle MOJE dziecko, po wtóre – że już żyje, a nie zacznie życie razem ze swoją oficjalną metryką, w dniu narodzin… Wbrew pozorom nie jest to takie oczywiste. Przez kilka pierwszych miesięcy brzuszka nie było wcale lub był niewielki, jedynie krótkie chwile na usg, zawsze wzruszające, przemawiały do wyobraźni mocnym biciem serca Maluszka. Potem z brzuszka zrobił się brzuch, spory brzuch i wreszcie wielki brzuchol – i właśnie on, jego wpływ na moje codzienne samopoczucie i funkcjonowanie, w dużym stopniu wpływa na to, że wciąż oczekujemy na dziecko, na jego narodziny – czyli formalne rozpoczęcie życia, zamiast nieustająco cieszyć się jego obecnością.

Tak już ten świat zbudowany

trzeba zobaczyć, dotknąć, ucałować, żeby uwierzyć nareszcie… ha, konkretny ból porodowy bez wątpienia też sprowadza na ziemię i wie się na pewno, że dziecko już jest 😉 Ale może to tylko ja jestem taka dziwna. Wiem, jak wygląda Maleństwo w poszczególnych tygodniach ciąży, czuje wyraźnie małe piętki i łokcie buszujące w moim wnętrzu… ale i tak trudno mi uwierzyć i co ja na to mogę. Nawet trudno mi kupować ubranka – wiem, wiem, to już kompletna głupota – bo to jak kupowanie prezentu dla człowieka, którego się nie zna. Kiedy tę moją córeńkę zobaczę, od razu będę wiedziała, czy do jej uśmiechu pasuje różowy słonik, czy zielony, a do oczu – żółte czy niebieskie paseczki… jasne, nie ma to większego znaczenia, ale i tak wiem, że kolejne rozmiary garderoby będzie mi już łatwiej kupować – bo dla realnego człowieczka.

Trudno też wyobrazić sobie do końca fakt, że mały człowiek będzie do mnie mówił „mamo”, że będzie szukał u mnie wytłumaczenia świata… nagle odwrócą się role, to mi nie będzie wolno okazać bezradności czy lęku wobec żadnej życiowej zasadzki – przecież rodzice zawsze znajdą jakieś rozwiązanie, prawda? Moi znajdowali i słowo daję, nie wiem, jak oni to robili… Moja mama przyznaje się dzisiaj, że ona też nie bardzo wie 😉

Minął 32-gi tydzień

a Córeczka ani myśli stawać na głowie. Za to i owszem, siedzi jak na tronie i głową sięga dokładnie tam, gdzie nie powinna. Czasami mam wrażenie, że jej łepek czuję gdzieś między biustem, a już na pewno w żołądku… i bez ciąży miałam różne żołądkowe przykrości, a teraz, kiedy lokatorka regularnie bodzie mnie bez litości od dołu – naprawdę miewam dość. Z tego też powodu moje nocne konstrukcje pościelowe przybierają coraz ciekawsze kształty. Zaanektowałam już większość poduszek, jakie występują w domu, leżą „na wszelki wypadek” koło łóżka i dopiero w nocy zaczynają się akrobacje. A to w skos, a to po nogę, a to na pół siedząco, żeby nie bolał żołądek i kręgosłup. Gdyby rzecz nie działa się w nocy, to by było nawet śmieszne. Ale nie jest, szczególnie w kontekście poradnikowych złotych myśli – „wysypiaj się teraz na zapas, bo po narodzeniu się dziecka niewielkie masz na to szanse”… Tak jakbym teraz miała 😉

Ciekawa historia z ludzkimi spojrzeniami.

Czasami mam wrażenie, jakbym spadła na polską ulicę wprost z kosmosu, przebrała się dla niepoznaki w ludzkie ubrania i usiłowała wtopić się w tłum. Ale czuje oko obywatela wyławia mnie bez problemu – i przy wspomaganiu niejednokrotnie uchylonej gęby (słowo daje) odprowadza mnie daleko, dopóki nie zniknę z moimi siatkami w ręku (rzecz przykładowo dzieje się przed osiedlowym sklepikiem, te siatki to oczywiście element przemyślnego kamuflażu). Nieraz myślałam, że może niż demograficzny sięgnął już takiego dna, że w moim mieście od lat nie widziano kobiet z brzuchem – ale nie, kręci się nas trochę po okolicy…

Odmiany gapienia się podzieliłabym z grubsza na kilka kategorii:

a) Jezu, jak to będzie – tak patrzą (dość dyskretnie i ukradkiem) – młode dziewczyny, które przerażone artykułami o ciążowej nadwadze, tworzącym się na potęgę cellulicie i żylakach wypatrują we mnie ucieleśnienia tego, na co trzeba się przygotować decydując się na dziecko. Zależnie od pogody i stopnia odsłonięcia mojego bezwstydnego ciążowego ciała, lustrowane są poszczególne jego elementy, ewentualnie ja jako całość. Czy taka całość jest do przyjęcia, czy nie i czy to się w ogóle da przeżyć?…

b) Czy ona nie wygląda przypadkiem lepiej niż ja?… – takim niepokojem podszyty wzrok dopada mnie zazwyczaj ze strony kobietek 30/40-letnich, które swoje dzieci już urodziły, jakoś tę ciążę przeszły i niezależnie od tego, w jakim stylu im się to udało, wolałyby żeby wszystkie inne babeczki utyły co najmniej tyle co one (jeśli przytyły bardzo), albo więcej (jeśli przytyły niewiele – gdyż miło jest być chlubnym wyjątkiem). Te spojrzenia są szybkie i fachowe, wiadomo na co patrzeć, żeby błyskawicznie ocenić sytuacje…

c) Jak to dzisiaj inaczej… – to mówi spojrzenie starszych pań, które z dużą sympatią najczęściej patrzą na współczesne mamuśki, mające do dyspozycji wygodnie skrojone, specjalnie dla nich uszyte ciuszki; które modne, umalowane i zadowolone z siebie zasuwają z jogi dla ciężarówek, na basen i w połowie ciąży wiedzą już, jakiego koloru ubranka (różowe czy niebieskie) kupować dla swojego maleństwa. Jaki to wielki skok od ich czasów, kiedy do końca nie znało się płci dziecka (że o ważniejszych, zdrowotnych informacjach płynących z usg nie wspomnę), kiedy pożyczało się od sióstr i kuzynek dyżurne namiotopodobne sukienki ciążowe, a o znieczuleniu nikt nie słyszał. A to gotowanie pieluch codziennie… ech, zmienił się świat, ale to dobrze. Niech naszym córkom będzie lżej. Sama będę tak kiedyś myślała mijając śliczne mamusie młodej generacji.

d) Oooooo…. – tak patrzą małe dzieci i zamroczeni panowie kiwający się na murkach. Szczęka w dół i wielkie, wielkie oczy…

Oprócz patrzenia zdarzają się też reakcje. Pamięta się bardzo te spontanicznie serdeczne, bo nie ma ich zbyt wiele. A to ktoś przepuści w kolejce (nigdy nie miałam śmiałości sama takiego przywileju się domagać), a to pani w sklepie wyjdzie zza kontuaru, żeby coś podać, bo wie, że mi trudno sięgnąć, a to ktoś zrobi miejsce na ławeczce na przystanku. Raz nawet dostałam czekoladowego cukierasa na konto dzidziusia (choć na zabiedzoną nie wyglądam). Ta sama miła pani od cukierasa krzepiąco zagaiła „co, już końcóweczka?…”, a to wtedy był początek siódmego miesiąca dopiero, he he…

Koniec 8 mc

Wczoraj byłam u lekarza – bez zmian, moja charakterna Córcia ani myśli przybierać pozycji „startowej” głową do dołu. Jeżeli pozostanie tak jak jest, to będą mnie ciąć, niestety. Trochę to przeżywam, bo nastawiłam się na poród naturalny, poza tym w życiu nie miałam operacji, nigdy nikt mnie nie rozcinał i brrr, straszno mi się zrobiło na samą myśl. Poczytałam jeszcze trochę w internecie o powikłaniach, bólu po szyciu oraz o tym jak to dziecku gorzej po cesarce – no i depresja u drzwi. Nie chce stękać z bólu przy każdym nachyleniu się nad Malutką, chcę móc ją brać na ręce od razu, nie po tygodniu czy jeszcze dłużej, buuu….

Z drugiej strony to oczywiście wielkie szczęście, że w dzisiejszych czasach jeszcze przed akcją porodową można ustalić co i jak i nie skazywać dziecka i matki na walkę o życie w trakcie porodu… Ja sprawiłam mojej mamie i lekarzom przykrą niespodziankę, wywaliłam na zewnątrz stópki i … nic. Wiele godzin bólu i strachu, walki tak naprawdę, moja biedna mama do dziś nie może tego zapomnieć, chociaż podobno ból porodowy zapomina się szybko – tak wielkie jest szczęście z niego wynikające… no, nie zawsze, jak widać. Poza tym to były jeszcze te ponure czasy, kiedy krzyki rodzących kobiet uciszano komentarzami typu : „czego ryczysz jak krowa” albo i lepiej, a ojcowie mogli zobaczyć swoje nowonarodzone dzieci jedynie przez szybę (lub w oknie sali na którymś tam piętrze)… Boże, dzięki Ci, że nasze wspaniałe mamy zdecydowały się mimo wszystko.

Szkoła rodzenia

Już jestem po wykładach, ale jeszcze chodzę na gimnastykę i basen. To jeden ze wspanialszych prezentów, jakie może sobie sprawić oczekująca mama, słowo! Okazuje się nagle, że wszystko, co wyczytane w gazetach, książkach i Internecie trzeba albo podzielić przez pół, albo uzupełnić o drugie tyle. Każda sytuacja ma przecież wiele uwarunkowań, których żaden artykuł nie jest w stanie wyczerpująco opisać, a tu można zadać pytania bezpośrednio osobom, które na co dzień przyjmują porody i ich doświadczenie opiera się na wyjątkach właśnie, a nie na tym, co „ogólnie i z zasady”.

Poza tym nagle okazuje się, że ludzie z sali zadają dokładnie te pytania, które ty boisz się zadać, żeby nie wypaść głupio – jakie to krzepiące, że wszyscy wiemy równie mało 😉 Nie rozumiem, dlaczego tylu spośród moich znajomych lekceważy szkoły rodzenia. Niby nowocześni, myślący ludzie, a nie chcą wiedzieć tego, co najważniejsze, wolą opierać się na zasadzie „natura wie co robić”. No, fajnie, że ona wie, ale czy ty wiesz, jak jej pomóc, a przynajmniej nie przeszkadzać?…

Zabawne…

Bardzo śmieszyło mnie przez całą ciążę, kiedy zaczepiały mnie różne kobietki na ulicy (na przystanku, w sklepie, na bazarku) i zgadywały, czy będę mieć chłopca czy dziewczynkę. Gdzie tam zgadywały – oświadczały na podstawie widomych przesłanek, które zawsze były inne. A to kształt brzucha, a to sposób chodzenia, a to apetyt na konkretne smaki – patrząc na mój koszyk i co wybieram… Żeby wszystko było jasne, wychodziły im z tych czarów i dziewczynki, i chłopcy, na przemian. Raz pewna pani orzekła, ze to na pewno córeczka będzie, bo tak już się zmieniłam na twarzy… jak to zmieniłam, przecież na oczy mnie nigdy przedtem nie widziała, wiec może wyglądam jak zwykle? Mądrość ludu to jednak potęga J

Początek kupowania…

Zaczęliśmy z mężem kupować ubranka i zakręciło mi się w głowie. Tyle tego… nie odróżniałam na początku śpiochów od pajacyków, ale chyba sytuacja już opanowana ;-). Oczywiście rozmiar 56 firmy X nie jest równy rozmiarowi 56 firmy Y, ale to już trudno, najwyżej Mała dorośnie. Albo się okaże, że te najmniejsze będą za małe…

Oboje mamy naturę przekorną, więc schematyczne różowe podejście do dziewczynek sprawia, że od razu mamy ochotę ubrać ją do stóp do głów na niebiesko. Na szczęście jest jakiś tam wybór, odrobina pastelowej żółci i zieleni się pojawia, białe też, ale nasi producenci mogliby się trochę bardziej postarać. Jest tyle kolorów na świecie!

 

Część II Początek dziewiątego miesiąca

Exit mobile version