☰ menu

Rodzinne Zero Waste – od konsumpcjonizmu do minimalizmu

Nasze Zero Waste – od konsumpcjonizmu do minimalizmu
📖 Czyta się średnio w 4 min. 🕑
Słyszeliście kiedyś o Zero Waste i związaną z nim zasadą 5R, czyli Reduce (Ogranicz), Reuse (Użyj ponownie), Reject (Odmów), Rot (Kompostuj) and Recycle (Segreguj i Przetwórz)? Ja wpadłam na tę ideę stosunkowo niedawno, ale była dla mnie jak olśnienie.

Od tamtej pory staram się żyć zgodnie z jej zasadami i zarażać nią moją rodzinę, a na blogu i w swoich mediach społecznościowych również innych. Nie jest to łatwe, ale bardzo oczyszczające. I moją głowę, i Planetę, przynajmniej w moim najbliższym otoczeniu.

Less waste i metoda złotego środka

Zupełnie nie zależy mi na ograniczeniu produkcji śmieci do ilości mieszczącej się w słynnym słoiku Bea Johnson. Decydując się na wprowadzenie zasad zero waste w nasze rodzinne życie, nie mam żadnych takich ambicji. Jednak to, na czym mi zależy, to znalezienie złotego środka między tym, czego naprawdę potrzebujemy i daje nam radość, a tym, co jest dobre dla naszej Planety. Bo, jak pokazuje moje doświadczenie, wprowadzanie w życie zero waste zmusza do zadania ważnego pytania „Ale po co mi to?”. Po co mi kolejny w tym miesiącu nowy ciuch? Po co mojemu dziecku kolejna plastikowa zabawka? Po co mi 5. balsam do ciała, kolejny krem pod oczy i inny enty kosmetyk? Po co też mi ten batonik w dźwięcznie szeleszczącym opakowaniu? Po co kolejna w tym miesiącu wizyta u kosmetyczki? Po co kolejny wyjazd w dalekie, kiedy bliskie zupełnie nieznane? Jakie potrzeby zabezpieczam przez te zakupy i czy może jest na to lepszy sposób niż wydawanie pieniędzy i – przy okazji – produkcja śmieci.

Zero Waste w parze z minimalizmem

Nagle okazało się, że zero waste w moim wypadku związane jest z odkrywaniem minimalizmu. Ale również siebie. Swoich prawdziwych potrzeb i oczekiwań. Gdy kilka razy pod rząd zadam sobie pytanie „Ale po co mi to?”, okazuje się, że zupełnie po nic, że szukam czegoś innego, najczęściej bliskości z kimś, nie rzeczą, czasem samą sobą. Nie potrzebuję większości przedmiotów, na które kiedyś wydawałam pieniądze z prostych powodów. Na przykład, żeby poprawić chwilowo nastrój sobie lub dziecku, rozładować stres, zbudować wizerunek modnej, wszystko ogarniającej mamy, odnoszącej dodatkowo sukces zawodowy. Co więcej, zdałam sobie sprawę z tego, że im większa ilość rzeczy nas otacza, tym więcej czasu nam one konsumują. Na sprzątanie ich, na szukanie, na pranie, na przestawianie, na zarabianie. Ta wielość przedmiotów wokół jest męcząca. Postanowiłam coś na to zaradzić. Po kilku miesiącach praktyki, zero waste i minimalizm wydają się być rozsądnym rozwiązaniem. Chociaż nadal ambitnym celem.

Zmiany less waste w naszym domu

Najpierw zaznaczę, że zmiana less waste ma bardzo egoistyczne podłoże. Jest dla mnie, dla mojej rodziny i najbardziej dla moich dzieci. Zależy mi, aby mogły cieszyć się naturą, miały świadomość jej ograniczonych zasobów, nabrały do niej szacunku i wkraczały w dorosłe życie z przekonaniem, że jest sama w sobie cennym zasobem, od którego zależy jakość ich życia. Dlatego jesteśmy uważni na to, jak naszymi codziennymi decyzjami wpływamy na środowisko. I tu właśnie pojawiają się zmiany less waste, które stopniowo wprowadzamy w życie:

1. Przyglądamy się ilości rzeczy, które konsumujemy.
2. Świadomie wybieramy materiały, w które są opakowane nasze zakupy.
3. Szukamy tych, które można kupić na wagę.
4. Rezygnujemy z jednorazowego plastiku.
5. Wykorzystujemy ponownie rzeczy, które kiedyś trafiłyby do śmietnika.
6. Planujemy to, co jemy, tak, aby nie marnować jedzenia.
7. Otaczamy się rzeczami o wysokiej jakości, aby mogły służyć nam dłużej.
8. Naprawiamy.
9. Sięgamy po rzeczy z „drugiej ręki”.
10. Najlepsze prezenty sprawiamy sobie obdarowując się przede wszystkim wspólnie spędzanym czasem, rzadziej rzeczami.

Zero waste – ale czy tak w ogóle można?

No można. A już na pewno less waste! Chociaż czasem bywa męcząco. Na przykład, gdy wykończona po pracy mam ochotę iść po najmniejszej linii oporu i zrobić na szybko zakupy w najbliższym sklepie, gdzie jednak wszystko popakowane w plastik, nawet pomidory czy 5 plastrów sera. Albo gdy dziecko przy kasie zaczyna marudzić o plastikową zabaweczkę w saszetce za parę złotych, o której wiem, że zaraz się i tak zgubi, ale mi głowa pęka i chciało by się zgodzić, byle tylko dać sobie chwilę ciszy. Ale tak bywa czasem. I wtedy zdarza się, że odpuszczam, ale częściej zadaję sobie pytanie, jak mogę przygotować się na taką sytuację w przyszłości, żeby nie musieć znowu żyć w sposób, w jaki już nie chcę. Rozwiązań jest wiele. Mam nadzieję, że będę miała szansę Wam je tu przedstawiać.

Dominika Lenkowska Piechocka, www.whowillsavetheplanet.pl

Exit mobile version