Mamy wrażenie, że książka dziecięca ma się coraz lepiej, na rynku pojawiają się nowe tytuły i nowi autorzy i to w dodatku nowi polscy autorzy. Niektórzy dopiero debiutują, a niektórzy wydają kolejne swoje bajki, opowiadania, czy powieści.
Postanowiliśmy przybliżać Państwu sylwetki współczesnych pisarzy – twórców polskiej literatury dziecięcej.
Dziś zaprosiliśmy na rozmowę do Miasta Dzieci Panią Barbarę Gawryluk,
Kamila Waleszkiewicz: Od jak dawna pisze Pani książki dla dzieci?
Barbara Gawryluk: Piszę od kilku lat. Choć w głowie to pisanie miałam od dawna. Tak się składało, że nie miałam na to czasu, pochłonęło mnie dziennikarstwo. Kilka lat temu przyszedł moment chwilowego wyhamowania, który wykorzystałam na spisanie tego, co miałam od dawna w myślach.
Jacy są bohaterowie Pani książek?
Moi bohaterowie są tacy jak dzieci dookoła mnie. To moje dzieci, dzieci zaprzyjaźnione, dzieci z sąsiedztwa, dzieci które spotykam w swojej radiowej pracy. Dzieci, które przeżywają różne przygody, mają swoje troski i kłopoty, czasem nie do końca wysłuchiwane przez dorosłych. Są też bohaterowie zwierzęcy. Przede wszystkim psy, bo wiem jak ważna jest mądra przyjaźń między psem i człowiekiem.
Czy ma Pani zaufanych dziecięcych recenzentów w domu czy u znajomych?
Oczywiście. Podrzucam moje teksty do czytania i własnym dzieciom i dzieciom zaprzyjaźnionym. Coraz częściej to są już tacy recenzenci zewnętrzni, moje dzieci dorosły…
Jakie są ich reakcje?
Moje własne dzieci są dość krytyczne. Pamiętam dyskusję nad imieniem psiego bohatera Kaktusa . Syn jednoznacznie stwierdził, że jest głupie. Ale się nie poddałam. Córka wyłapuje różne nieścisłości, powtórzenia, jest świetną redaktorką. Zaprzyjaźnione dzieci służą mi często nie tylko jako recenzenci, ale też jako doradcy. Na przykład ja nigdy nie byłam harcerką i nie bardzo znam zasady obowiązujące w harcerskim świecie. Fragmenty opisujące obóz harcerski w książce "W Zielonej Dolinie" zostały drobiazgowo skonsultowane z Martynką, córką przyjaciół, doświadczoną harcerką.
To miłe – mieć takich pomocników to skarb. Pracuje Pani w Radiu Kraków realizując audycje i dla dzieci i dla dorosłych czy praca w radio bywa pomocna przy pisaniu książek dla dzieci…?
Oczywiście. Zawsze inspiracja przychodzi z tego, co dzieje się wokół mnie. Jednak jestem równocześnie dziennikarką radiową i moja praca polega przede wszystkim na obserwowaniu i komentowaniu rzeczywistości. A np. książka "W Zielonej Dolinie" powstała jako efekt radiowego reportażu, który nosił tytuł "Tu niczego się boję" i opowiadał o szczęśliwej rodzinie z trójką dzieci, która na miejsce zamieszkania wybrała małą wioskę daleko w górach. Ja taką rodzinę naprawdę spotkałam …
To był na początku reportaż zupełnie nie dla dzieci. W radiowej pracy często spotykam się z dziećmi. Nagrywam z nimi rozmowy o książkach, dowiaduję się jakie książki chcą czytać, jakich im brakuje. To też jest dla mnie ważny sygnał. W moim programie "Książka na szóstkę" taka rozmowa trwa może 2 – 3 minuty, ale naprawdę spędzam z małymi recenzentami dużo więcej czasu. Nauczyłam się też dzięki nim, że nie zawsze książka, którą zachwycają się dorośli podoba się dzieciom. To ważne lekcje pokory.
Jak Pani myśli, czego oczekuje od książki współczesne dziecko…? Czy książka przegrywa z komputerem i telewizją… jakie są Pani spostrzeżenia albo odczucia?
Mam cały czas nadzieję, że zawsze będą dzieci, które będą lubiły czytać. Rozmawiam o tym z dziećmi w czasie spotkań autorskich. Same opowiadają o sytuacjach, w których książki nie da się zastąpić komputerem . Wieczorne usypianie, choroba, pobyt w szpitalu, podróż pociągiem. Najważniejsze jest, żebyśmy my dorośli, pokazywali dzieciom, że czytanie jest przyjemnością samą w sobie i że jak się ma dobrą książkę, to człowiek nigdy się nie nudzi.
Czy rynek książki dla dzieci w Polsce rozwija sie czy…? Czy jest tu może marazm…? Czy bardzo odstajemy i jeśli tak to od kogo…?
Jest coraz lepiej. Są wydawnictwa, które stawiają na polskich autorów, a jeśli szukają tłumaczeń, to dobrych. Gorzej bywa w księgarniach, szczególnie w małych miejscowościach. W czasie moich podróży po Polsce w każdym miasteczku wstępuję do księgarni i sprawdzam, co proponują małym czytelnikom. I tu jest marazm. Trochę kolorowanek, w dalszym ciągu kolorowa szmira. Niestety taką tendencję dyktują ceny. Ta szmira jest tania, a książka wysmakowana musi kosztować. I się nie sprzeda, hurtownicy i księgarze w Polsce dobrze to wiedzą.
Jakie książki czytała Pani będąc dzieckiem?
Czytałam bardzo, bardzo dużo. Należałam do osiedlowej biblioteki i zamęczałam panie bibliotekarki co dwa , trzy dni, bo tyle zajmowało mi przeczytanie przynoszonego do domu zapasu książek. Nie lubiłam baśni Nie przepadałam za wierszykami, choć znałam ich dużo na pamięć, a rodzice bardzo dbali o to, żeby wszystkie tomy Brzechwy czy Tuwima były na mojej półce. Połykałam książki przygodowe. Pierwszą miłością była Astrid Lindgren. Bardzo szybko zaczęłam czytać "grube książki", przeskoczyłam jakoś literaturę dla całkiem małych dzieci. Bahdaj, Niziurski, Nienacki , niecierpliwie czekałam na każdą ich nowość. Potem wszystkie części "Tomków" Szklarskiego. Oczywiście wszystkie dziewczyńskie książki z Siesicką na czele.
Czy miała Pani swoje ulubione zabawy?
Dzieciństwo spędziłam na nowohuckim podwórku. To był czas wypełniony kopaniem piłki, wyścigami rowerowymi, sztafetami, ale też okupowaniem ławki pod blokiem i zabawami w pomidora czy głuchy telefon. Skakanka, klasy, guma , to wszystko wypełniało nam całe popołudnia. Byliśmy niezłą bandą.
Świat dziecka jest często pełen lęków duchów i potworów – czego Pani się bała będąc dzieckiem?
W moim otoczeniu przytrafiło się kilka nieszczęść. Na przykład strasznypożar w sąsiednim bloku, w którym zginęło kilka osób. Pamiętam, że było to traumą na wiele lat. Bałam się też dziwnych ludzi, którzy zjawiali się u moich rodziców, to były jeszcze jakieś przedwojenne znajomości, nie dopuszczano mnie do tych dorosłych spraw, co wywoływało niepokój. Bałam się sąsiada, który był atrakcją osiedla. Ten nieszczęśliwy, chory człowiek wygłaszał z balkonu przemówienia do mieszkańców osiedla. Wszyscy czekali na grad cukierków, który zawsze kończył te występy, a ja się go okropnie bałam. Moje lęki były więc bardzo mocno osadzone w rzeczywistości, jakoś nie przypominam sobie strachu przed duchami czy potworami. Choć nie bardzo lubiłam, kiedy w czasie kolonijnych wyjazdów ktoś we wspólnej sypialni zaczynał opowieści o wampirach…
A jak Pani wspomina okres szkolny – co było najpiękniejsze z dzisiejszej perspektywy – w tamtych latach…?
Moja szkoła była dość specyficzna. Chodziłam do nowohuckiej podstawówki w czasach, kiedy obowiązkowo występowało się na akademiach ku czci, lekcje wychowania obywatelskiego należały do najważniejszych, a na zajęciach praktycznych robiło się bibułowe kwiatki na przywitanie jakiegoś partyjnego dostojnika.
W klasie było nas czterdzieścioro. I była to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Dzieci rodziców, którzy do Nowej Huty przyjechali z różnych stron Polski. Mieliśmy też w klasie Romów i Greków. Ale to była chyba właśnie prawdziwa szkoła życia. Może nie miała najwyższego poziomu edukacyjnego, na pewno jednak przygotowywała do dorosłości.
Czy słuchała Pani w dzieciństwie bajek muzycznych, słuchowisk radiowych?
Nie bardzo pamiętam. Chyba jednak nie… Ale za to moje dzieci słuchały namiętnie wersji dźwiękowych różnych bajek. Mały Jacek kilka razy pod rząd prosił o włączanie Czerwonego Kapturka opowiadanego przez Irenę Kwiatkowską. Agatka uwielbiała Kubusia Puchatka. Absolutnym hitem był u nas w domu Ferdynand Wspaniały Ludwika Jerzego Kerna. Po latach odkryłam, że nagranie było robione właśnie w Radiu Kraków, reżyserowała je pani Romana Bobrowska.
Jakie są Pani najbliższe plany wydawnicze?
Planów jest zawsze dużo. Na brak pomysłów nie narzekam, brakuje czasu na pisanie. Ale ostatnio się udaje. Trochę chorowałam musiałam znowu zwolnić tempo i dzięki temu powstała nowa książka. Nic więcej nie zdradzę. Może tylko to, że bohaterem jest pies – ale nie Kaktus.
Czekamy zatem na nowe książki z niecierpliwością. Dziękuję za rozmowę
Dziękuję
Barbara Gawryluk mieszka i pracuje w Krakowie. Jest absolwentką filologii szwedzkiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od lat pracuje jako tłumaczka i dziennikarka radiowa. W Radiu Kraków m.in. przygotowuje i czyta codzienne wiadomości. Jest także autorką cyklicznej audycji pt "Książka na szóstkę" poświęconej literaturze dla dzieci i młodzieży.
Barbara Gawryluk pisze swoje książki zawsze podczas wakacji. Być może właśnie dlatego są takie pogodne? Jest autorką opowieści o sympatycznym psie Kaktusie („Kaktus, dobry pies”), który jest przyjacielem małej Weroniki. To Weronika zaopiekowała się nim po tym, jak znalazł się w schronisku. Teraz Kaktus jest obrońcą i kompanem zabaw Weroniki i innych dzieci. Ponieważ mali czytelnicy pokochali Kaktusa, powstała druga część jego przygód – „Kaktus, szukaj!”.
Pani Barbara doskonale potrafi pisać o problemach i radościach najmłodszych – czego dowodem jest zbiór opowiadań „Przedszkolaki z ulicy Morelowej”. W tej książce okazuje się, że ten, kto nie ma taty, nosi okulary czy się jąka wcale nie jest gorszy! Wszystkie problemy w zaprzyjaźnionej grupie przedszkolaków rozwiązywane są wspólnie i choć nie zawsze jest to takie oczywiste – znajdują swój dobry koniec.
„W Zielonej Dolinie” to ostatnia publikacja Barbary Gawryluk, skierowana do trochę starszych czytelników. Opowiada o Malwince, której rodzice prowadzą gospodarstwo agroturystyczne. Podczas wakacji zawsze przyjeżdżają tam całe rodziny – a Malwinka ma nowych przyjaciół! Wspólnie objadają się jagodami z lasu, podglądają zwierzęta, i poznają kulturę Łemków.
Książki Barbary Gawryluk to zawsze ciepłe i zabawne historie, w których autorka porusza trudne problemy z doskonałym wyczuciem psychiki dziecka.
Z Barbarą Gawryluk rozmawiała Kamila Waleszkiewicz.
20.02.2007 r.