Po kilku latach takiego życia książę ponownie się ożenił. Ale długa samotność i ciężka praca wyczerpały jego siły. Pracował jak dotychczas, lecz władza zaczęła mu się wymykać z rąk. Nowa księżna zaprowadziła na dworze surowe porządki. Nie upłynęło wiele czasu, a ona decydowała o wszystkim, spychając księcia do roli podrzędnego pomocnika.
Joasia dorastała. Książę, odsunięty od rządzenia, miał teraz dla niej więcej czasu. Często siadywali oboje przy kominku, a ojciec opowiadał księżniczce baśnie. Lubili też spacery wśród łagodnych wzgórz otaczających zamek. Podpatrywali życie zwierząt i roślin, zachwycali się szemraniem wody w strumyku, zachodami słońca, kolorami nieba. Spytała kiedyś o księżną. Ojciec posmutniał:
– Widzisz, córeczko, księżna pani ma dużo obowiązków związanych z rządzeniem. Kiedyś było inaczej…
Popłynęła opowieść o ukochanej żonie, mamie Joasi. Kończąc, książę rzekł:
– Stare wierzenia mówią, że ci, których kochaliśmy i którzy odeszli, żyją gdzieś w innym świecie i kiedyś będziemy mogli ich spotkać. Wtedy poznasz swoją mamę i znowu wszyscy będziemy razem.
– Dobrze, tatusiu. – Dziewczynka przytuliła się do niego, a ojciec głaskał ją po włosach.
Idylla nie trwała długo. Zła księżna zauważyła pogłębiającą się więź między małą księżniczką a ojcem i postanowiła położyć temu kres. Pewnego dnia zdecydowała, że zabierze Joannę na łowy. O świcie wzięła dziewczynkę na konia i ruszyła w drogę. Po długiej jeździe zatrzymały się w ciemnym lesie.
– A teraz schodź z konia, tylko szybko! – zakomenderowała księżna.
Kiedy Joasia znalazła się na ziemi, macocha zaśmiała się szyderczo:
– Czy myślisz, że będę tolerowała na dworze i ciebie, i tego niedorajdę twojego ojca? Jeśli chcesz, żebym go zostawiła w spokoju, musisz odejść. Gdybym kiedyś zobaczyła cię blisko zamku, zabiję was oboje. A teraz precz!
Świsnął bat, dziewczynka poczuła na policzku piekący ból. Zamknęła oczy, zacisnęła kurczowo piąstki. Usłyszała jeszcze stukot kopyt i zapadła cisza.
Przez cały dzień Joasia błąkała się po lesie. Była oszołomiona i przerażona, Gdy zaczął zapadać mrok, zmęczona usiadła pod drzewem. Wtem przed jej oczami pojawił się błyszczący punkcik.
– Świetlik! Jak się masz, malutki? Co tu robisz sam w lesie?
Jasna iskierka odleciała kilka metrów dalej, zawisając w powietrzu. Joasia wstała, podeszła bliżej do świetlika. Zatoczył wokół niej koło, a następnie powoli popłynął w powietrzu, cały czas na wysokości oczu księżniczki. Odruchowo ruszyła za nim. Po pewnym czasie wyszła spomiędzy drzew. Na niebie widniała jeszcze poświata odchodzącego dnia. W jej szarzejącym blasku dziewczynka dostrzegła chatę.
– Dziękuję ci, płomyczku! – zawołała i ruszyła w stronę chaty.
Mieszkało tam dwoje starszych ludzi, którzy przygarnęli Joannę. Zaopiekowali się nią troskliwie. Była im za to wdzięczna i tak jak mogła, pomagała im w gospodarstwie. Nauczyła się uprawiać ogródek, wychodziła paść stadko gęsi, znosiła chrust z lasu, pomagała w kuchni. Dobrze im się żyło razem. Starsi państwo próbowali dowiedzieć się czegoś o dziewczynce. Ale ona milczała. Bała się macochy. Nie mogę nic o sobie powiedzieć. Macocha z pewnością zemściłaby się na tatusiu – myślała.
Mijał czas. Joanna była już dużą panną. Aż kiedyś staruszkowie umarli, jedno zaraz po drugim. Do ich domu wprowadzili się krewni i dziewczyna musiała iść w świat. Po kilku dniach tułaczki znalazła pracę w młynie. Ale odtąd było jej bardzo trudno. Młynarz był człowiekiem bezwzględnym i chciwym. Joanna pracowała ciężko, nie miała wcale czasu dla siebie. I tylko z rzadka, gdy młynarz wyjeżdżał na targ z workami mąki i kaszy, siadywała na ziemi, wpatrując się w wodę wypływającą spod młyńskiego koła. Wspominała wtedy tatę, przypominała sobie baśnie, ich długie spacery i rozmowy. W tych chwilach wytchnienia wsłuchiwała się w głosy ptaków, zaprzyjaźniła się też z wiewiórką, której dawała czasem skórki chleba, uzbierane z posiłków.
Pewnego dnia zauważyła płynącą z nurtem rzeczki kłodę drewna, która powoli zbliżała się do młyna. Siedział na niej kotek. Joanna w lot pojęła sytuację. Rzuciła się w toń i w chwili, gdy kłoda dopływała do młyńskiego koła, chwyciła kotka i przycisnęła mocno do piersi. Z trudem wydostała się z głębokiej wody. Ociekając wodą, wyszła na brzeg, tuląc przestraszone zwierzątko. W tej samej chwili usłyszała turkot wozu. Młynarz wraca! Nie może mnie tak zobaczyć.
Pobiegła do swojej małej izdebki, położyła kotka na podłodze, pogłaskała go i powiedziała:
– Poczekasz na mnie tutaj? Muszę teraz iść, ale wieczorem przyjdę do ciebie. Przyniosę ci coś do jedzenia.
Zbiegła szybko po schodach i w chwili, gdy młynarz wysiadał z wozu, wyszła przed młyn.
– A co ty taka przemoczona? – spytał ze złością. Poczuła jego przenikliwe spojrzenie.
– Belka wpływała pod koło. Weszłam do wody, żeby ją wyciągnąć.
– Hm – mruknął. – No dobra, weźmiesz się do roboty, to wyschniesz. Trzeba pozdejmować rzeczy z wozu.
Pobiegła.
Przez następne kilka dni Joanna troskliwie opiekowała się kotkiem. Przynosiła mu jedzenie, odejmując sobie od ust. Tuliła go, szepcząc:
– Ach, jak ciężko samemu. Nie wiem, skąd przybyłeś, ale cieszę się, że jesteś.
Kotek mruczał melodyjnie, a z wyrazu jego ślepków wyczuwała, że chce jej przekazać jakąś wiadomość.
Pewnego wieczora, zajęta rozmową z kotkiem, nie zauważyła, kiedy
w drzwiach stanął młynarz. Rozejrzał się po izdebce i wrzasnął:
– A co to znowu za znajduch?
– To… kotek – wyszeptała zalękniona.
– Nie dość, że utrzymuję jednego próżniaka, to jeszcze sprowadzasz mi tu jakieś paskudztwo? Dawaj go natychmiast! Takie znajdy się topi.
Wyciągnął ku niej swoje łapska.
– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Nie pozwolę go skrzywdzić!
Trzymała kotka mocno w objęciach, a z jej oczu spłynęły na futerko zwierzątka gorące łzy.
Nagle zobaczyła jasny błysk! Zamiast kotka obejmowała młodzieńca. Patrzył na nią tkliwie. Oczy jego błyszczały od łez.
Wkrótce, śmiejąc się i płacząc, opowiadali wzajemnie swoje dzieje. Karol był księciem z sąsiedniego kraju, zamienionym przez podstępną wiedźmę w zwierzątko. Poznawszy historię Joanny, zapłonął gniewem.
– Joanno! Jeśli mi pozwolisz, zrobię z tym porządek. A teraz proszę cię, abyś pojechała ze mną do mojego zamku. Pragnę cię przedstawić rodzicom. Czy zechcesz zostać moją żoną?
Przyklęknął na jedno kolano i wzniósł twarz, patrząc w jej oczy.
– Tak – odparła cicho księżniczka, rumieniąc się.
Para narzeczonych wraz z książęcym orszakiem przybyła na zamek Joanny. Zła macocha okazała się wiedźmą, która zaczarowała księcia Karola. Przepełniony szczęściem z powodu odnalezienia się córki, książę odzyskał dawne siły. Macocha została zesłana do pracy we młynie. Odtąd razem z okrutnym młynarzem mieli służyć księstwu do końca swoich dni.
Wkrótce odbył się ślub Joanny i Karola. A niedługo potem oba księstwa połączyły się ze sobą.
http://robert-karwat.blog.onet.pl/