☰ menu

recenzja spektaklu „Pod-Grzybek” – małe Warszawskie Spotkania Teatralne

wt.-niedz.
05.04-17.04.2011
Rzecz o tym, co z życiem nierozerwalnie związane
, a jednak o czym trudno rozmawiać i co często (zwłaszcza dzieciom) trudno pojąć  – o śmierci. Wizja to jednak nie turpistyczna a … przyjazna, ciepła, bezpieczna. Spektakl kipi humorem, co nie oznacza, że z owej śmierci się wyśmiewa czy nie traktuje jej poważnie. 
 
Bo przecież zupełnie poważnie i nieodwołalnie , na oczach widzów,  na scenie umiera dziadek – Stary Lis. Postrzelony przez kłusownika ma przed sobą jeszcze parę chwil, by porozmawiać z wnukiem , który nie chce uwierzyć w nieuchronny koniec, by spotkać się ze znajomymi z lasu – jeżem, łosiem, psem kłusownika (który okazuje się być jego przyjacielem), nawet kurami, które … „wygdakują” mu jego lisie grzechy. Tak to już jest  –  nikt nie jest idealny za życia. Przywary, niedoskonałości idą jednak najczęściej  w parze z dobrymi uczynkami – Stary Lis trafia do nieba, ponieważ zginął … ratując wnuka, to w niego wymierzona była strzelba kłusownika.  
 
Scena śmierci i pożegnania nie epatuje jednak skrajnymi emocjami, to właściwie moment w którym widzimy pogodzonego Starego Lisa i nie mogącego się jednak, w sposób naturalny, pogodzić z zapowiadaną startą dziadka Młodego Lisa… Stary Lis próbuje, trochę żartem, trochę serio, pomóc Młodemu w tym rozstaniu. Ta scena dodaje  otuchy i podkreśla bliskość. Przejście na drugą stronę łączy się jednak z jakimiś zmianami – ze Starego Lisa usunięta zostaje kolorowa „ziemska powłoczka” i odtąd jest lisem „na niebiesko”… Trafia do nieba też jeż, który lekkomyślnie, chociaż właściwie „po jeżowemu” trenował przejścia przez dwupasmówkę.
 
Wszystko nazwane jest tu po imieniu – chodzi o śmierć. I śmierć ta właściwie od początku na scenie się pojawia, niosąc ze sobą … piękną muzykę, wygrywaną na skrzypcach  –  wcale nie żałobną, lecz taką, która wręcz  zachęca do życia, do poszukiwań, do głębi. Pani Śmierć to nie paskudna koścista postać, ale ciepła, matczyna kobieta „przy kości”, z fantazyjnie zawiązaną, jak u małej dziewczynki, ogromną kokardą we włosach, z pięknym, głębokim, tchnącym spokojem głosem. Z życiową mądrością  i zrozumieniem  – wychodząc naprzeciw potrzebom Młodego Lisa pozwala mu pójść tam, gdzie żyjącym właściwie wstęp wzbroniony – razem z dziadkiem do nieba. Na trochę. 
 
 
W niebie – dalej toczy się życie, po promocyjnej cenie można zakupić wycieczkę u Charona, można potańczyć, zagrać w karty, posprzeczać się, spotkać … swojego dziadka. Jedno jest pewne i wyraźnie powiedziane – inaczej niż w grach komputerowych, w których można dostać „kolejne życie”  – życie jest tylko jedno, na dół umarli już nie mają powrotu. Powróci jedynie nasz młody bohater, bo, jak przewidziała Śmierć, zatęskni za życiem – przed nim jeszcze tyle pięknych chwil: przyjaźń, miłość… Pod jego grzybkiem przysiadła młoda lisiczka, przez dziurę w niebie może ją obserwować, ale to mu nie wystarcza – pragnie z powrotem znaleźć się w „swoim świecie”. A dziadkowie, z góry mogą mu podpowiadać jak należy postępować z dziewczyną…
 
 
Spektakl od samego początku wprowadza w szczególny klimat – energicznie, wyraziście, sugestywnie pojawiają się na scenie ubrani na czarno aktorzy, opisywana wcześniej skrzypaczka z białą kokardą, na oczach widzów zostaje zbudowana scenografia – las, który za chwilę zasiedlą jego mieszkańcy – sympatyczne  pacynki, ożywiane przez w pełni pokazujących się na scenie aktorów. Ich gra faktycznie mnie urzekła. Sprawiali wrażenie, jakby wczuwali się całymi sobą. Żałowałam tylko, że nie mogłam nic zrozumieć  z jakby musicalowego początku i zakończenia: czy za cicho, czy niezbyt wyraźnie śpiewali, w każdym razie nie byłam w stanie wychwycić słów, a podejrzewam, że mogły mieć jakiś szczególny sens…
 
 
Bawiły się dzieci, chociaż najczęściej wybuchały śmiechy dorosłych – pewna warstwa dowcipu myślę, że była zarezerwowana właśnie dla nich i nie do końca zrozumiała mogła być dla dzieci, co w tym wypadku jakoś nie raziło. Dla mnie najlepszą rekomendacją i potwierdzeniem, że spektakl powstał ze zrozumieniem psychiki dziecka była obserwacja zachowania mojej pięciolatki – ani razu nie zgłosiła, że się boi (co zdarzało się na różnych spektaklach), nie zasłaniała oczu, ani uszu, nie prosiła o wyjście z sali. I pytała, po zakończeniu, a myślę, że o stawianie pytań z natury egzystencjalnych właśnie chodziło: „dlaczego ta śmierć była dobra?”    
 
Można pogratulować Białostockiem Teatrowi Lalek i odwagi, i wrażliwości, i muzyki, i pomysłów na wyczarowanie obydwu światów, i dowcipu, i umiaru, i aktorskiej gry. Wystarczy?!
 
 
Organizatorzy małych Warszawskich Spotkań Teatralnych po spektaklu zaprosili młodych widzów na scenę, by raz jeszcze, w trakcie warsztatów teatralnych przenieśli się do „lisiego nieba” – popłynęli tam zbudowanym z siebie „okrętem”, między innymi chowali się przed kłusownikami, zaglądali przez dziurę w dół, by obejrzeć to co dla nich ważne na ziemi…
Exit mobile version