Wstępnie znieczulony rodzic na ogół nie wpada w panikę słysząc, że chłopcy pobili się w przedszkolu, Zosia przezywa Małgosię a Mareczek ugryzł Frania, który nie chciał oddać mu samochodu.
Szczęśliwi dorośli, którzy poznali uroki braterskiej lub siostrzanej miłości, mają zapewne odpowiedni stosunek do tego rodzaju zdarzeń. Ci, którzy wychowywali się bez rodzeństwa, po pewnym czasie przypomną sobie przygody Mikołajka, ciągle wdającego się w bójki z kolegami, i wraz ze swym potomstwem będą zaśmiewać się do łez. Ja też, niepomna własnych doświadczeń, popadłam w ten lekki ton. Ale do czasu…
Z początku polecaliśmy mu ignorować chłopca i informować nauczycielkę o każdym incydencie, jednocześnie starając się umocnić poczucie własnej wartości naszego syna. Gdy obraźliwe słowa zastąpiło podkładanie nogi, potrącanie i uderzanie z odległości piłką, przypominaliśmy, że ma prawo i powinien się bronić. Ale czy każde dziecko potrafi się obronić?
Za kilka dni miało odbyć się szkolne zebranie i uznaliśmy, że czas poruszyć wyższe instancje. Jeszcze zanim do niego doszło, sprawiający kłopoty chłopiec popchnął na podwórku naszego młodszego syna. Ten, obdarzony bardziej gwałtownym temperamentem, odpowiedział tym samym, mimo różnicy wieku i siły. Doszło do nieprzyjemnej przepychanki, z której młodsze dziecko wróciło z płaczem.
„Wyższa instancja” okazała się bardzo skuteczna. Nie wiemy, czy planowane rozmowy ze szkolnym pedagogiem miały miejsce, ani czy zastosowano jakieś inne środki – dość, że przemoc, jakiej doświadczyły nasze dzieci, skończyła się, jakby ktoś przeciął ją nożyczkami.
Wiem, że mieliśmy sporo szczęścia. Pomimo specjalnych programów szkoły nie zawsze radzą sobie z problemem. Jak potoczyłyby się sprawy, gdyby wychowawczyni okazała się bezradna? Czasami trzeba sobie poradzić bez pomocy szkolnego autorytetu… Czasami dzieci muszą poradzić sobie same…
C.D.N. 31.05.