☰ menu

LALKI… rozmawiają

LALKI
📖 Czyta się średnio w 5 min. 🕑
LALKI… rozmawiają

„Aktor jest zwierzęciem wielowarsztatowym”
Wywiad z Romanem Holcem, aktorem Teatru Lalka 

z okazji jubileuszu 30-lecia jego pracy scenicznej

Redakcja: Proszę opowiedzieć nam, co skłoniło Pana do pracy w teatrze? Jak to się wszystko zaczęło?

Roman Holc: Życie składa się z zaskoczeń. Sam zaskoczyłem się tym, że jestem w lalkach. Można powiedzieć przypadkiem. O ile dobrze pamiętam, od sześćdziesiątego szóstego roku ubiegłego wieku należałem do bardzo dobrego teatru amatorskiego prowadzonego przez bardzo dobrego reżysera, Andrzeja Madeja. Wtedy to postanowiłem zdawać do szkoły teatralnej. Zdawałem i się nie dostałem. Postanowiłem więc nie zdawać już więcej do szkoły teatralnej, obraziłem się i zostałem w ruchu amatorskim. Trwało to 13 lat, aż zadzwonił przyjaciel, że nowopowstały teatr zawodowy – Teatr Na Rozdrożu, poszukuje obsady aktorskiej. W miesiąc rzuciłem więc ówczesną pracę asystenta naukowego w Katedrze Filozofii i bez żadnych kwalifikacji dołączyłem do zespołu Teatru Na Rozdrożu. Teatr ten rozwiązał się w latach osiemdziesiątych, stanąłem więc przed problemem „zaczynamy jeszcze raz”. Za namową kolegi zaciągnąłem się do zespołu lalkowego Teatru Guliwer. Mimo braku doświadczenia, do obsady wielu spektakli wszedłem natychmiast, sztuki animacji przyuczając się na wieczornych zajęciach prowadzonych przez mistrza Jana Plewakę. Po dwóch latach tego wieczorno-nocnego kursu już coś wiedziałem. Zdałem więc egzamin eksternistyczny i od razu zostałem asystentem na wydziale lalkarskim w Białymstoku. Nie kończąc szkoły, zostałem w niej wykładowcą. Tak to stałem się animatorem lalkowym i od 20 lat pracuję w tym samym miejscu – Teatrze Lalka.

R: I nigdy nie miał Pan chęci powrócić do aktorstwa dramatycznego?

RH: Tamtego teatru niestety już nie ma. Ale wciąż stykam się z kolegami z Teatru Dramatycznego w Warszawie, gdzie biorę udział w spektaklach „Pippi Pończoszanka” oraz „Opowieści o zwyczajnym szaleństwie” w reżyserii Agnieszki Glińskiej. Myślę, że między nami jest pewna istotna różnica – my, aktorzy lalkowi oprócz tego, że wiemy jak poruszać się po scenie, umiemy sprawić, żeby grające z nami krzesło mówiło, wyrażało emocje. Umiemy podnieść je do rangi partnera. Aktorzy dramatyczni zazdroszczą nam tego. My natomiast nie mamy ich doświadczenia w zakresie rozwijania głębi postaci. A jeśli chodzi o mnie, to jestem już w takim punkcie życia, że nie mam powodu zastanawiać się, co zrobię, jak będę dorosły. Oczywiście każdy aktor po cichu marzy o sławie, a w szczególności o roli w serialu, gwarantującej późniejsze zatrudnienie. Moi koledzy również za tym biegają, przyjmując często drugorzędne role w filmach. To przepustka nie tylko do sławy, ale także do pracy z wieloma zdolnymi reżyserami.

R: A czy Pan również miał jakieś doświadczenia filmowe?

RH: Tak, miałem kilka przygód filmowych. Jednak nas, lalkarzy, umieszcza się zwykle w trzecim planie jako statystów. Dajemy reżyserowi gwarancję, że nie będziemy się gapić w kamerę, żeby pozdrowić ciocię. Oczywiście każdy z nas w jakimś stopniu pragnie być sławny, jednak w teatrze lalkowym role są zupełnie odwrócone. To lalka staje się głównym bohaterem, a my jako aktorzy działamy na drugim planie. Taka zamiana zaprzecza utartym przyzwyczajeniom widza.

R: Oprócz tak wielu doświadczeń aktorskich miał Pan także ambicje reżyserskie, czemu zawdzięczamy takie spektakle jak „Wyspa słoneczników”, czy „Za drzwiami” – rezultat warszatów z dziećmi z placówek opiekuńczo-wychowawczych. Która funkcja bardziej Panu odpowiada?

RH: Uważam, że aktor jest zwierzęciem wielowarsztatowym. Jednak scenariusze piszę tylko z konieczności – jestem przede wszystkim aktorem, a nie reżyserem. Chciałbym wyraźnie rozdzielić te dwie funkcje. W moim rozumieniu istnieją dwa rodzaje reżyserii: inscenizowanie oraz tworzenie wizji świata od nowa. W przedstawieniach, które realizuję we współpracy z Katarzyną Kotowską nie tworzymy świata od nowa – to dzieci – wychowankowie placówek opiekuńczo-wychowawczych piszą scenariusze tych historii. Nie możemy też opierać się na adaptacji dzieł literackich, bowiem nie ma dramatów, w których występowałoby dwudziestu równorzędnych bohaterów. Nie dążymy do rozbuchanych artystycznie inscenizacji, ale mamy obowiązek stworzyć profesjonalne przedstawienie, w którym wszyscy chętni mogliby wystąpić.

R: Czy w najbliższym czasie możemy się spodziewać kolejnego spektaklu z udziałem dzieci?

RH: Tak, przygotowujemy spektakl pod tytułem „Okno” na podstawie sztuki indyjskiego pisarza Rabindranatha Tagorego – opowieści o śmiertelnie chorym chłopcu, który nie wychodzi z domu. Dowiedzieliśmy się bowiem, że dzieci z domu sierot Janusza Korczaka, który stał na miejscu schodów naszego teatru, wystawiały tę sztukę na dwa tygodnie przed śmiercią. Postanowiliśmy więc wywołać ducha przeszłości, dokładając nasze swobodne rozważania wokół tego tematu. Wszystko będzie oczywiście utrzymane w konwencji współczesnej baśni.

R: Skąd wziął się pomysł na podjęcie tego typu współpracy z młodzieżą? Czy było to związane z Pana przeszłością harcerską?

RH: Na pewno doświadczenia harcerskie odciskają niezatarte piętno na charakterze człowieka. W tamtych czasach organizowaliśmy w drużynie festiwale kulturalne dla naszego Hufca Śródmieście, których finały odbywały się w Sali Kongresowej. Zawsze mnie to fascynowało. Uważam bowiem, że ruch amatorski jest równie potrzebny, jak ruch zawodowy. Głeboko wierzę, że tego typu młodzieżowe działania wiele dają w dorosłym życiu. To nauka odpowiedzialności za siebie i innych oraz sztuki wyrażania własnych emocji.

Rozmowę przeprowadzili:
Magdalena Kraszpulska
Jan Marszałkowski

 

Roman Holc – aktor, pedagog, artysta o szerokich horyzontach humanistycznych. Debiutował w Teatrze „Reduta 77″ w Warszawie, w spektaklu „Kanon polski” (1978). Wprost z tego teatru rapsodycznego przeniósł się na scenę lalkową, do warszawskiego Guliwera (1980), gdzie mistrzowsko opanował sztukę animacji lalki teatralnej.

 

Exit mobile version