Futulandia – fragmenty. Rozdział I. Bajka z Bajdulkowa.
Gdzieś na oceanie leży malutka wysepka, ukryta w chmurze błękitnej mgiełki przed ludzkim okiem. Zamieszkują ją przedziwne stworzonka. Nazywają siebie Futulandami. Ich małe ciałka pokrywa delikatne szaro-białe futerko, mają bardzo puszyste, długie ogonki i duże uszka jak nietoperz. A na pleckach znajdują się niewielkie skrzydełka, które nie służą do latania. Żyją na Futulandi licznymi rodzinami. W małym domku na drzewie, wśród zieleni liści mieszka Maks z siostrą Sarą i rodzicami. Maks, jak co dzień, obudził się pierwszy i swoim zwyczajem wspiął się na sam czubek drzewa, aby powitać słonko. Gdy tylko pojawiło się na niebie krzyknął głośno.
-Witaj Słoneczko!
-Dzień dobry Maksiu – odpowiedziało zaspane, a kiedy otworzyło oczy błękitna mgiełka pojaśniała wesoło. Nastał dzień. Po śniadaniu wszystkie maluchy zbierały się najczęściej na leśnej polanie. Zwykle bawiły się tam do obiadu. Bywało i tak, że zabawa przenosiła się na inne części wysepki. Zawsze jednak pamiętały, aby nie zbliżać się do Zachodniego Krańca, bo tam mieszkało Straszydło. Wszyscy się go bali, choć nikt tak naprawdę nie widział.
Tego dnia łobuziaki bawiły się w ukrytego.
-Cztery szyszki, trzy żołędzie, na kogo padnie, ten szukał będzie -wyliczał Salem i padło na Sandrę, córkę sąsiadów Maksia. Na środku polanki rósł stary, rozłożysty cyprys, przy pniu, którego Sandra zaczęła odliczać. Mali Futulandowie rozbiegli się w poszukiwaniu kryjówek.Maksio najpierw usiłował wdrapać się na drzewo, ale był za mały, a gałązki za wysoko. Położył się w trawie, lecz była za niska, nie mógł w niej schować spiczastych uszek i puszystego ogonka.
-A niech to, muszę znaleźć leprze miejsce do schowania – pomyślał i ruszył pędem. Biegł prosto do Zachodniego Krańca wyspy. Kiedy sobie to uświadomił zwolnił, żeby zawrócić i nagle poczuł, że spada? Przez chwilę leciał w ciemności i nawet mu się to podobało. Dopiero, gdy upadł na twardą skałę i nóżka go rozbolała, zaczął płakać. Było ciemno, Maksio zaczął się bać. W dodatku usłyszał dziwny dźwięk, coś jakby posapywanie.
-Ojej, to pewnie Straszydło, już nigdy nie zobaczę kochanego Słoneczka – pomyślał Maks i rozbeczał się na dobre. Coś miękkiego uniosło go do góry, a on ze strachu mocno zacisnął oczy. Otworzył je dopiero, kiedy poczuł, że jest kładziony na miękkim posłaniu, a kiedy to zrobił ujrzał coś bardzo niesamowitego.Stał przed nim ogromny stwór, pokryty cały, niczym tęcza kolorowymi piórami.
-Cześć. Jestem Smoczyca Maloa. Futulandowie mówią na mnie Straszydło – odezwał się kolorowy stwór.
-Myślałem, że jesteś bardzo straszna. Przecież wszyscy się Ciebie boją- zdziwił się Maks.
-Nie jestem straszna, tylko samotna – zasmuciła się Maloa.
-Bardzo mi przykro. Nikt nie wie, jaka jesteś naprawdę, gdyby Cię poznali, na pewno polubiliby Cię. Auł, okropnie boli mnie noga – ostatnie słowa wysyczał z bólu.
-Pokaż, może będę mogła pomóc.
Maloa starannie zbadała nóżkę. Okazało się, że jest zwichnięta. Przyłożyła jakąś tajemniczą papkę i założyła opatrunek z ciepłych liści. Po czym powiedziała:
-Gotowe, teraz cię nakarmię, a kiedy trochę odpoczniesz pomogę ci wrócić do domu.
Tekst zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autorki (Senara).