☰ menu

Ja przecież też potrafię!

Bajka o lataniu dla dzieci

Tam gdzie kończą się miasta i autostrady, gdzie nie słychać już szumu samochodów i gdzie powietrze pachnie inaczej, tam rozciąga się stary i zielony las. Tam też nad strzelistymi i mrocznymi górami, wysoko, wysoko na niebie wprawne oko dostrzec może maleńką brązową kropkę.
To pan i władca – potężny Orzeł – codziennie rano oblatuje swą krainę, pilnując porządku
i strzegąc spokoju jej mieszkańców.
Tymczasem cierpliwy obserwator, dobrze ukryty w ciemnych zaroślach, po długim oczekiwaniu zostanie nagrodzony – ujrzy, że ciemny punkcik zaczyna się powiększać. Mała kropeczka rośnie i rośnie, aż w końcu gołym okiem możemy już podziwiać potężnego władcę przestworzy. Brunatny, lśniący grzbiet, mocarne żółte nogi. Głowa i kark jasnobrązowe, pod słońce złotawe, niczym korona. Piękny, potężny, mocny ptak. I te skrzydła…Długie, szerokie…Zaraz, zaraz jakie skrzydła? Tylko jedno skrzydło prezentuje się w całej okazałości, drugie natomiast jest dziwnie poszarpane i przykurczone…Malutkie i jakby przywiędłe.
Jakim więc cudem Orzeł latał! Jak mógł unosić się płynnie w przestworzach? Falować, krążyć, wznosić się coraz wyżej i wyżej? Jak dokonał tego z chorym skrzydłem?
A więc posłuchajcie sami…

XXX
– Synu – czas już zrobić pierwszy krok, mama orlica delikatnie przesuwa synka na brzeg gniazda. Orzełek podchodzi, ale wciąż opiera się matczynym skrzydłom. Nieśmiało zbliża się do krawędzi bezpiecznego domostwa i z przerażeniem w żółtych oczach spogląda w dół.
-Mamo… Nie dam rady… – w jego głosie słychać rozpacz. Czarną i bezdenną jak najmroczniejsza noc.
– Rozmawialiśmy już o tym – mama uśmiecha się leciutko.
– Wierzymy, że dasz radę – ojciec dumnie zacisnął piękne pióra.
– Nie mogę… – Orzełek przepraszająco spojrzał na rodziców, mocno otulając się skrzydłami.
A właściwie jednym, tylko lewym, ponieważ, prawe, niewyrośnięte i poskręcane tylko zwisało smętnie.
– Synku- rodzice ostrożnie zbliżyli się do swojego jedynaka – musisz tylko się postarać…
– Postarać się!? – Orzełek gwałtownie zatrzepotał zniekształconym skrzydełkiem. Z tym czymś to się nigdy nie uda!!! – krzyknął, po czym niepewnym krokiem wyszedł z gniazda i powoli zaczął kierować się na ziemię.
– Nigdy nie nauczę się latać!!! Nigdy! Już zawsze będę orłem, który opuszcza gniazdo zeskakując
z gałęzi na gałąź…Jak kura z grzędy na grzędę – zaszlochał, znikając pomiędzy gęstymi liśćmi.
Kiedy dotarł na ziemię otarł łzy, dumnie podniósł głowę i pomaszerował przed siebie. Nigdy już nie będzie płakał przez TO głupie skrzydło. Wredne skrzydło, dlaczego nie urosło? Gdyby było takie jak lewe… Och, wtedy życie byłoby łatwiejsze…Wtedy byłby szczęśliwy… Nie narzekałby
na kolor lotek, ani na postrzępiony ogon. Nie złościłby się na nieduże pazury, albo na zbyt zakrzywiony dziób… Nie zachowywałby się tak jak ci wszyscy niemądrzy koledzy i koleżanki, którzy nie potrafią docenić piękna swoich skrzydeł, tylko wciąż jęczą i jęczą. Wciąż wyszukują sobie nowe problemy…
Nagle z rozmyślań wyrwał go jakiś trzask. Zaskoczony Orzełek obejrzał się i tuż przed sobą zobaczył roześmiane Hieny.
– Hi, hi, hi! – zawyły przeraźliwie. Oto i nasz kurczaczek.
– Hi, hi, hi! To przecież orzeł! ORZEŁ! Hi, hi, hi!
– Ale cóż to za orzeł, który nie lata! Hi, hi, hi! – zawyły znowu, otaczając Orzełka zgrabnym kołem.
– Zostawcie mnie w spokoju! – odparł tylko nasz mały samotnik, ale nie był w tym zbyt przekonywujący.
– Hi, hi, hi!!! – Hieny wyły jeszcze i wyły, lecz, kiedy się tego najmniej spodziewał zniknęły
w gęstych chaszczach.
Orzełek tymczasem zmęczony już ich dokuczliwością i całą tą wędrówką (bo przecież orzeł nie jest ptakiem wędrownym) przysiadł na spróchniałym pniu i wbrew sobie znów zapłakał.
– A cóż to za łzy? W taki piękny dzień? – usłyszał gdzieś spod pazurów cieniutki głosik, a po chwili zobaczył atramentowo czarnego kreta w wielkich okularach.
– Piękny dzień? Nie dla mnie…- westchnął ciężko ptaszek
– Jak to? – zdziwiło się małe zwierzątko, bystro przyglądając się zapłakanemu orzełkowi.
– Smutno mi bo nie umiem latać – wyszeptał zawstydzony Orzeł.
– Jak to? – ponownie spytał Kret.
– Żartujesz sobie ze mnie? Nie widzisz jak wyglądam, ślepy jesteś, czy co!
-Ojej… Przepraszam…Nie chciałem… – Orzełek zawstydził się swojego wybuchu i z nieśmiałym uśmiechem zerknął na olbrzymie okulary małego krecika.
– Nic nie szkodzi – odparł niezrażony niczym Kret. Pytam, „jak to” nie latasz, nie dlatego, że nie widzę, twojego krótszego skrzydła, tylko dlatego, że nie wiem co ty o tym sądzisz.
-Sądzę, że niewydarzone skrzydło absolutnie nie nadaje się do latania!
– A ja myślę, że przesadzasz- odparł Kret, po dłuższej chwili.
-???
– Mieszkałem kiedyś w ogrodzie, u ludzi, którzy…No cóż, nie bardzo za mną przepadali…
Ale zaprzyjaźniłem się z ich psem. I to bardzo!
– A co to ma wspólnego z moim skrzydłem? – zdziwił się Orzełek
– Nie przerywaj, to się dowiesz – powiedział Krecik, usadawiając się obok, swojego nowego znajomego.
– Fajnie było w ogrodzie, lecz któregoś dnia gospodarz postanowił się mnie pozbyć i kupił trutkę.
A wtedy mój przyjaciel pies przyniósł mnie tutaj i tym samym uratował mi życie!
– No i co w tym niezwykłego?
– Nic – zaśmiał się Kret, oprócz tego, że gospodarstwo jest bardzo, bardzo daleko stąd, a mój przyjaciel miał tylko trzy łapki. Czwartą stracił w sidłach…
-Ach tak… – zdziwił się ptaszek.
– Mam też dobrą znajomą – ciągnął dalej Kret – panią Ropuchę. Uwierz mi, że nikt nie ma tylu okropnych brodawek co ona.. Ale nie jest znana tylko z tego.
– A z czego?- dopytywał się Orzełek, coraz bardziej zainteresowany krecią opowieścią.
– A znana jest z tego, że od lat wygrywa w Wiosennych Pływackich Zawodach! A przecież nie ma płetw i to w dwóch łapkach!
– Naprawdę?
– Oczywiście! – przytaknął Kret.
– Znam też węża, który nie mając ani jednej nogi i ani jednej ręki, uratował z pożaru aż trzy Jaszczurki!
– Ale znam też pokręconą Małpkę, która oprócz wszystkich łap, ma jeszcze i ogon. Ale cóż jej z tego, skoro ciągle się o coś potyka i skądś spada?
– No tak, co jej po tym – przytaknął ochoczo Orzełek.
– No tak… – odchrząknął Kret. Chcę tylko powiedzieć, że czasami nadmiar szkodzi, a czegoś brak niekoniecznie jest przeszkodą w osiąganiu tego, co chcesz…
– No tak…tak… – wymamrotał Orzełek, nie do końca jednak przekonany o słuszności słów Kreta.
– Ale gdybyś nie miał okularów, to nic byś nie widział, prawda? A więc w twoim przypadku nadmiar nie szkodzi?
– Ach…Okulary – roześmiał się Kret – to tylko atrapa. Noszę je, bo wydaje mi się, że wyglądam w nich poważniej.
-Ach tak… – Tym razem orzełek nie wiedział co powiedzieć.
-No to do zobaczenia Orzełku – Kret zeskoczył na ziemię – muszę już wracać do domu. Ale odwiedzisz mnie jeszcze kiedyś?
– Na pewno – zaśmiał się ptaszek, po czym z wielką nadzieją w małym sercu czym prędzej wrócił do domu.
A co było dalej… Przecież już wiecie. Dzisiaj Orłowi nie przeszkadza, ani brak prawego skrzydła, ani nadmiar piór w ogonie. Dzisiaj szybuje w przestworzach , przyglądając się nam z góry.
I zastanawiając się, kiedy dołączymy do niego. Kiedy wzniesiemy się wysoko, wysoko, realizując swoje marzenia i pokonując słabości.

Tekst zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autora (Elżbieta Safarzyńska)

Exit mobile version