Futulandia – fragmenty. Rozdział II. Bajka z Bajdulkowa.
Tymczasem, dzieci na leśnej polanie odkryły zniknięcie Maksa. Szukały wszędzie, nawołując głośno. Nigdzie go jednak nie było. Sara, jego starsza siostrzyczka zaglądała pod każdy krzaczek i wołała najgłośniej jak potrafiła. Wszystko na nic.
-Nie znajdziemy Maksia sami. Trzeba powiedzieć rodzicom, oni coś wymyślą.
Patrzyła bezradnie na inne dzieci.
-Tak trzeba zrobić, nie wiadomo, co się stało -przytaknęli wszyscy.
Trzymając się za łapki, żeby już nikt się nie zgubił, wróciły do osady i z płaczem opowiedziały, co się stało. Wieść o zaginięciu Maksa obiegła wyspę błyskawicznie. Tak, że przed wieczorem wiedzieli już wszyscy. Zebrała się starszyzna, czyli najmądrzejsi z wioski i zaczęli organizować poszukiwania.
Poproszono o pomoc świetliki zamieszkujące Jaśminowy Gaj i zwinne syrenidy z Lazurowej Laguny, a nawet wróżki z Tęczowego Ogrodu i krasnale z Czarnej Góry. Słowem wszyscy ruszyli na pomoc. Zrobiło się późno i zaczęło zmierzchać. Maluchy trafiły do swoich łóżek. Słonko także poszło spać. Błękitna mgiełka otaczająca wyspę pociemniała, jak co wieczór, a na niebie pojawił się księżyc. Mrok rozjaśniały jedynie świetliki, a kiedy i one przygasły zmęczone, zdecydowano odłożyć poszukiwania do rana. Wszyscy posnęli wyczerpani. Tylko rodzice Maksia i Sary zmartwieni nie mogli doczekać rana. Sara leżąc popłakiwała cichutko.
-Jak mogłam zgubić braciszka, to moja wina, powinnam lepiej go pilnować.
Użalała się nad bratem, a także i nad sobą i tym, że choć wszyscy Futulandowie oczy mają niebieskie, lub zielone, ona jedna ma czarne. Jej łkanie usłyszała mama i tuląc córeczkę śpiewała kołysanki. Wreszcie zmęczona płaczem usnęła i przyśnił jej się przedziwny sen. Widziała w nim brata jak śpi wtulony w kolorowe piórka, otoczony przez ściany jaskini. Przez otwór w ścianie widać było czerwoną wieżę.
Poranek tego dnia nastąpił nieco później niż zwykle, bo Maks nie powitał Słonka i troszkę zaspało. Wreszcie wszyscy się wygramolili z łóżek. Zaczęto przygotowania do poszukiwań. Sara w tym czasie głowiła się nad swoim snem.
Po namyśle zdecydowała opowiedzieć o tym rodzicom.
-Mamo, tato ja chyba wiem gdzie może być Maksio.
Rodzice patrzyli nie bardzo rozumiejąc, a ona mówiła dalej – Wydaje mi się, że jest w jednej z jaskiń niedaleko czerwonej wieży strażniczej.
-Ależ kochanie to niemożliwe. Tam mieszka przecież Straszydło, a on dobrze wie, że nie wolno mu tam chodzić – przestraszyła się mama nie na żarty.
-Może zabłądził i przez przypadek się tam znalazł – zastanawiał się głośno tata -sprawdziliśmy wczoraj całą wyspę oprócz Zachodniego Krańca. To niestety jest możliwe – powiedział zmartwiony – trzeba udać się do jaskiń.
Kiedy wyszli z domku zobaczyli, że większość mieszkańców zebrała się już na placu pośrodku osady? Tata przemówił głośno;
– Słuchajcie przyjaciele! Przypuszczamy, że nasz synek może być gdzieś na Zachodnim Krańcu wyspy. Rozumiem, że boicie się tam udać, ja jednak nie mam wyboru, muszę odnaleźć syna i zaraz wyruszam.
Mieszkańcy stali wystraszeni. Zewsząd było słychać głosy -To siedziba Straszydła. Niebezpiecznie jest się zapuszczać w tamte okolice.
I kiedy tak stali i zastanawiali się, co robić nagle usłyszeli głośny łomot w górze i coś przysłoniło Słonko, aż niebo pociemniało. Futulandczycy rozbiegli się dokoła przestraszeni, a na środku wylądował smok i jak gdyby nigdy nic przemówił – Mam tu pasażera, który bardzo chciał wrócić do domu.
Maks zsunął się z grzbietu olbrzymki delikatnie lądując na ziemi, bo nóżka jeszcze go bolała i odezwał się tymi słowami -Nie bójcie się kochani, to jest Smoczyca Maloa, a nie żaden potwór. Pomogła mi, kiedy byłem w kłopocie. Jest miła i bardzo samotna.
Mama, tata i Sara podbiegli by mocno przytulić Maksia, a kiedy to robili łzy szczęścia błyszczały im w oczach. W końcu tata powiedział głośno, aby wszyscy go dobrze słyszeli.
-Każdy, kto pomaga moim dzieciom i jest im przyjacielem, jest i naszym przyjacielem – po czym zwrócił się do Maloi – Dziękujemy ci z serca i obiecujemy, że odtąd nie będziesz już samotna. Teraz, kiedy wiemy, jaka jesteś naprawdę nie będziemy już unikać Zachodniego Krańca, a i ty jesteś zawsze mile widziana w osadzie.
Mieszkańcy Futulandi zaciekawieni podchodzili do Smoczycy, by podziwiać jej wielkość i niezwykłe kolory piór. A potem zaczęli świętować. Uściskom i radości nie było końca.Zniesiono przepyszne potrawy, grajkowie ustawili instrumenty, a Maks bez końca opowiadał swoją przygodę. Nie dlatego, że był chwalipiętą, lecz ponieważ wszyscy go o to pytali. Tylko rodzice dziwnie spoglądali na swoją córeczkę Sarę. Gdy spytali skąd wiedziała gdzie jest jej brat, opowiedziała im swój niezwykły sen. Wieść o tym szybko dotarła do starszyzny. Najstarsi i bardzo mądrzy Futulandowie, którzy niejedno już w życiu widzieli orzekli zgodnie, iż to niesamowity dar. Zdarza się bardzo rzadko, a zawdzięcza go Sara swoim czarnym oczom. Owa jasność widzenia we śnie przydała się później mieszkańcom nie jeden raz. Odtąd, kiedy ktoś zaginął, lub coś ważnego się zgubiło przychodzono z tym do Sary, a ona zawsze chętnie pomagała.
Tekst zgłoszony przez Bajdulkowo. Udostępniamy go za zgodą Autora (Senara).