☰ menu

Był sobie król…

Był sobie król...
Pewnego razu, czyli wczoraj, w pewnej dalekiej krainie, czyli w ogródku babci Feli żył sobie król. Taki mały i kolorowy był ten król. Nie miał też własnego królestwa ani poddanych. Zgubił gdzieś koronę, a może nigdy jej nie miał. Nie wiadomo. Twierdził, że jest królem i już. Uważał, że tak jest w sam raz. On, czyli wielobarwny motyl, to przecież ktoś bardziej wyjątkowy niż mrówka albo mucha. Nazywał się Kuba.

Wstawał i od rana napinał swoje wielkie skrzydła. Wachlował nimi i pozwalał, by wiatr łagodnie muskał je po powierzchni.

– Dobrze, dobrze, kochany – mówił do wiatru, który i tak przecież go nie słuchał.

Potem sfruwał na kwiaty. Zbierał nektar i upajał się ich zapachem.

Mijały dni i nic się nie zmieniało. Król Kuba ciągle zachwycał się swoją urodą. Pysznił się i wywyższał. Co dziwne, był jedynym motylem w tej części ogrodu. Nigdy żadnego nie widział. Ba, nawet nie podejrzewał, że może być inny. Przecież król jest tylko jeden.  Urodził się, by być królem  i już.

Pewnego razu niebo zasnuły czarne chmury. Wiatr, który codziennie muskał skrzydła króla Kuby, mógł je teraz połamać. Motyl skrył się jednak w ostatniej chwili pod wielkim liściem rabarbaru i czekał na to, co się zdarzy, czyli uspokoi się wiatr. Ku jego zdziwieniu zaczęło coraz silniej wiać i smagać rośliny, aż w końcu spadł rzęsisty deszcz. Krople były tak duże, że zagrażały życiu owadów. Król Kuba zwinął skrzydła i stał przerażony.

Tymczasem wody przybywało, wiatr nie ustawał, a na dodatek rozpętała się burza. Grzmiało i błyskało. Wszystkie owady już dawno schowały się do swych norek i zamknęły wejścia. Tylko motyl Kuba stał sam pod liściem rabarbaru i drżał z zimna i ze strachu.

-Jestem królem, jestem królem Kubą – powtarzał na pocieszenie motyl, tak jakby to mogło mu pomóc.

W pewnym momencie zatrzęsło liściem, którego kurczowo trzymał się Kuba i powiało ich w jakieś nieznane dotąd miejsce. Pędzili jak strzała. To cud, że nic się nie stało. Upadli razem z innymi liśćmi pod wielki dąb. Wiatr ustał. Przestało padać i grzmieć. Wyszło słońce, a spod liścia rabarbaru wygramolił się motyl Kuba. Potrząsnął mokrymi skrzydłami i próbował je otworzyć po królewsku, czyli jak zawsze.

-Dzień dobry – usłyszał nagle czyjś jedwabisty głos zza pleców i odwrócił głowę.

Początkowo myślał, że ma przywidzenia i widzi siebie. Kiedy jednak oprzytomniał, zrozumiał, że przemówił do niego inny motyl. Za chwilę przyleciał drugi, potem trzeci i czwarty. Uniosły go do góry i zabrały na przepiękną łąkę pełną kwiatów oraz motyli. Król Kuba nie widział dotąd nic bardziej zachwycającego i dlatego co chwila szczypał się, żeby sprawdzić, czy nie śni. To się działo naprawdę.

– Czy macie króla? – zapytał.

– Nie mamy. Nie potrzebujemy. Wszyscy jesteśmy tak samo ważni – odpowiedział piękny motyl stojący obok i dodał: Jak się nazywasz? Ja jestem Apoloniusz.

– Ja k… To znaczy, Kuba jestem. Nazywam się Kuba. Cieszę się, że już nie jestem sam.

-Jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy ci pomóc – odparł Apoloniusz.

Autorem bajki jest Celina Zubrycka. Udostępniamy ją za zgodą Autorki

Exit mobile version