Na cieniutkim jak aksamit płatku pachnącej róży usiadł motylek. Zaraz złoży skrzydełka i zamknie oczy. Patrzył teraz na nie – zmęczony. Koła i półkola falowały wśród różnych barw. Jedne zachodziły na drugie, potem zmieniały się w spirale – szersze od góry i zwężające się ku dołowi. Kolorowe wstęgi na lekko falujących skrzydłach za chwilę znowu tworzyły koła i półkola. Kręciły się i obracały czerwień i turkus albo pomarańcz i błękit. Ciężkie powieki motyla opadały. Skrzydła zamykały się. Czułki pochylały się jak dzwoneczki.
Duże koło, małe koło, i w lewo, i w prawo, i w bok. Mały ptaszek wracał do gniazdka. Jeszcze jedno koło w dół i w górę. Zaraz ukołysze się do snu. Złoży dzióbek, wtuli go w mięciutkie piórka, zamknie oczka. Złote i czerwone promienie słońca gładziły zmęczone skrzydełka, które układały się do snu. Szaro-białe, blado-żółte piórka falowały.
Trawy kołysały do snu zmęczone owady. Pora spać, pora spać. Ciepła ziemia, miły piasek, łodyżki roślin jak brzegi łóżka. Wiatr pochyla liście. Szaro-bure, błękitno-zielone rośliny uginały głowy.
Mrówki dreptały na palcach. Czas spać. Koniec pracy. Ciężkie pakunki stanęły w mrowisku. Trzeba odpocząć.
Ruch stawał się coraz wolniejszy i wolniejszy. Zachodzi słońce, leniwe promienie opadają na ziemię. Czerwień i złoto zachodu chowają się między trawy i kwiaty. Rozpływają się w zieleni i granacie. Miękko i ciepło coś kołysze się do snu. Szumi, szeleści, zaraz noc. Zamykają się oczy pod ciężkimi powiekami. Ciepło, cicho, miło, miękko. Czas spać, już czas.
Celina Zubrycka